Wśród dziesięciu najwybitniejszych twórców XX wieku wybranych przez krytyków w ankiecie „Polityki” znalazł się tylko jeden rzeźbiarz – Constantin Brancusi. Co pan na to?
A powinien znaleźć się jeszcze równie wspaniały twórca Alberto Giacometti. Dziwi nieobecność Henry’ego Moore’a, który dla współczesnej rzeźby był tym, kim Picasso dla malarstwa. W polskiej części rankingu także bardzo brakowało mi Xawerego Dunikowskiego, artysty klasy europejskiej, który tylko na skutek historycznych losów Polski nie znalazł się w europejskim obiegu.
A może to nie przeoczenia krytyków, ale dowód na to, że rzeźba przeżywa kryzys?
Rzeźba zawsze, także w ostatnich stuleciach, pozostawała na drugim planie, przyćmiona przez malarstwo. Zresztą proszę zobaczyć, jak jest prezentowana w wielkich muzeach świata. Niemal zawsze trochę z boku, na zasadzie dekoracji. Ale zgadzam się, że w ostatnich stu latach sytuacja rzeźby stała się jeszcze trudniejsza. Coraz mniej twórców, nie tylko w Polsce, ale i na świecie decyduje się tworzyć w klasycznych materiałach: drewnie, glinie, brązie, kamieniu. Tradycyjną formę rzeźby wypierają wynalazki XX wieku – instalacje i obiekty. I dzieje się tak z paru powodów. Rzeźba wymaga ogromnego nakładu pracy i cierpliwości. Tymczasem, szczególnie młodym adeptom sztuki, wydaje się, że instalacje i inne działania plastyczne są łatwiejsze, efektowniejsze i szybsze w realizacji. Dlatego galerie i salony zalane są błahymi realizacjami, zaś obiektów wartościowych powstaje niedużo.
Czyżby to był łabędzi śpiew kontynuatorów osiągnięć Michała Anioła, Rodina czy Brancusiego?
Tego nie powiedziałem. Wierzę, że oparta na klasycznej formule rzeźba nie zaginie, nie przejdzie do historii.