Archiwum Polityki

Kto stęka pod fanfary

W dowcipie z lat sześćdziesiątych Napoleon zaszeleścił numerami peerelowskich dzienników i tylko westchnął:
– Mój Boże, gdybym miał taką prasę, nigdy bym się nie dowiedział o Waterloo!

Żarcik stał się znów aktualny. Tyle że poszerzony o telewizję niepubliczną i prywatne radia, cierń w oku rządzących. Dawniej było łatwiej sprawować władzę, obnosić się z powagą urzędu. Wystarczyło poinstruować pismaków, uświadomić ich, jakie są oczekiwania. „Z uwagi na doniosłą rolę prasy staje się palącą koniecznością wzmocnienie jej wpływu ideowo-wychowawczego na masy. Wszak często gazety toną w powodzi bieżących spraw. Nierzadko redakcje, poddając się naciskowi drobnomieszczańskiego środowiska, schlebiają filisterskim nawykom – zamiast aktywnie oddziaływać na swoich czytelników. Dziennikarstwo polskie winno skutecznie, z większą niż dotychczas czujnością, zwalczać rzekomy obiektywizm... Cenzura prasy jest elementem składowym ludowładztwa, to jest prawdziwej, a nie abstrakcyjnej demokracji... Jest to narzędzie ludowego, demokratycznego rządu...”. Przytoczone światłe myśli pochodzą z numerów „Prasy Polskiej” (roczniki 1948 i 49). Kilka korekt – zastąpienie środowiska drobnomieszczańskiego liberalnym, nawyków filisterskich obyczajami łże-elit, ludowładztwa efektem rewolucji moralnej i wszystko się zgodzi. Przecież mądry dlatego jest mądry, że wie, jaki był głupi. Z troską władzy o kondycję mediów też się zgadza. Jest tak jak w anegdotce, gdy mąż poczciwina zwraca się do żony:
– Ty to jesteś model! Znowu po kąpieli z mokrą głową wyszłaś na balkon. Zaziębisz się, zakatarzysz, będziesz kwękać przez dwa tygodnie i znowu, cholero, nie umrzesz!

Polityka 41.2006 (2575) z dnia 14.10.2006; Groński; s. 106
Reklama