Minister Roman Giertych (zgadnij, drogi Czytelniku, ku czyjej czci takim imieniem ochrzczony) wyczyścił listę obowiązujących młodych Polaków lektur szkolnych z prześmiewczego Gombrowicza, wzbogacił ją zaś o Sienkiewicza – konkretnie o „Potop” i „Krzyżaków”. O Gombrowiczu pisał nie będę ani słowa, jego książki świadczą same o sobie, a zresztą znalazł już w naszej prasie znamienitych obrońców. Pozostaje, choć świętości narodowych nie należy ponoć szargać, Henryk Sienkiewicz.
Jestem namiętnym wielbicielem Trylogii, więc o „Potopie” bardzo tylko pobieżnie. W Kiejdanach, w podziemiach kościoła kalwińskiego, pochowany jest Janusz Radziwiłł, książę na Birzach i Dubinkach, wojewoda wileński i hetman wielki litewski. Do jego grobu, a spoczywa w pięknym sarkofagu inkrustowanym srebrem, ciągną litewskie wycieczki szkolne, jak u nas do grobów królewskich na Wawelu. Jest to bowiem dla nich bohater narodowy, który marzył o niepodległej Litwie.
Sienkiewicz tak opisuje Janusza Radziwiłła, w momencie kiedy ten wypowiada posłuszeństwo królowi polskiemu: „Twarz księcia była w tej chwili po prostu straszna, bo nie blada, ale sina i wykrzywiona jak konwulsja uśmiechem, który książę usiłował na usta przywołać. Oddech jego, zwykle krótki, stał się jeszcze krótszy, szeroka pierś wzdymała się pod złotogłowiem, a oczy nakrył do połowy powiekami i groza jakaś była w tej potężnej twarzy i lodowatość, jakie bywają w krzepnących rysach w chwili skonu...”.
Nic dziwnego, że strażnik, który otwierał mojej ekipie filmowej wejście do kiejdańskiej krypty, słysząc język polski powiedział z naciskiem: „To był wielki książę – a potem jakby z pretensją dorzucił – ale wy go, Polacy, znieważacie”.