Początek filmu Roberta Benigniego jest świetny. Przez miasteczko, niczym wycięte z ilustracji „Serca” d‘Amicisa, pędzi pień pinii. Rozbija stragany, zrywa sznury, na których suszy się bielizna, przewraca karabinierów i zatrzymuje się przed drzwiami cieśli Gepetto. Ten z drewnianego polana wyrzeźbi sobie synka i nazwie go Pinokio.
Włoska opowieść o boskim dziecku „psotnym Jezusku”, grana w 940 z 1200 włoskich kin, już podczas pierwszego weekendu przyniosła producentom i dystrybutorom 9,5 mln euro zysku. Od stycznia ten najdroższy z włoskich filmów (45 mln euro, bajońskie sumy wydano na przykład na kilkuminutową scenę w krainie zabawek, zamawiając oryginalne, ręcznie strugane przedmioty) będzie już tylko przynosił zyski. Z tej opowieści Carlo Collodiego z 1881 r.
Polityka
50.2002
(2380) z dnia 14.12.2002;
Kultura;
s. 68