Włoska opowieść o boskim dziecku „psotnym Jezusku”, grana w 940 z 1200 włoskich kin, już podczas pierwszego weekendu przyniosła producentom i dystrybutorom 9,5 mln euro zysku. Od stycznia ten najdroższy z włoskich filmów (45 mln euro, bajońskie sumy wydano na przykład na kilkuminutową scenę w krainie zabawek, zamawiając oryginalne, ręcznie strugane przedmioty) będzie już tylko przynosił zyski. Z tej opowieści Carlo Collodiego z 1881 r. o krnąbrnej marionetce całe Włochy ciągną pozafinansowe korzyści już od dnia premiery.
Od dawna nie było we Włoszech tak medialnego wydarzenia w kulturze. Nie ma magazynu ilustrowanego, który by nie poświęcił postaci Pinokia okładki, nie ma gazety bez recenzji, wywiadu, reportażu z planu. Nie ma księgarni, w której nie byłoby albumów, ilustrowanych wznowień powieści czy kaset z wcześniejszymi adaptacjami, zwłaszcza tą najbardziej znaną Walta Disneya z 1940 r. Nie brak też sążnistych esejów wywodzących tajemnicę sukcesu z charakteru włoskiej psychiki, naiwnej i cwanej, dobrodusznej i podatnej na uwiedzenie. Z czymże nie porównuje się w tych dniach tej baśni o marionetce: z klasykami dzieł o ożywionej fantazją materii dziecięcych pokoi, na przykład „Dziadkiem do orzechów” E.T.A. Hoffmanna czy „Cynowym żołnierzykiem” Andersena. W końcu tylko dzieci potrafią swą wyobraźnią tchnąć życie w drewniane, szmaciane lub, jak u naszej Porazińskiej, gliniane lalki – choć trudno sobie wyobrazić, by cała Polska jednoczyła się na seansach „Kichusia majstra Lepigliny” czy Plastusia, tak jak się jednoczyła na „Panu Tadeuszu” czy „Ogniem i mieczem”. Pinokia porównywano nie tylko ze szlachetnymi ramotami, także z najnowszym filmem Spilberga „Sztuczna inteligencja” jako baśnią o skomputeryzowanym dziecku, które przewyższa ludzki oryginał.