Archiwum Polityki

Pszczoły pod korkiem

Ani w Hanoi, ani w Hoszimin, dawnym Sajgonie, prezydent Bill Clinton nie powiedział przepraszam. Przywódcy Wietnamu nie wspomnieli natomiast o odszkodowaniach. Trudny kompromis w imię świetlanej przyszłości?

W dziesięcioletniej wojnie (1964–1975) w podzielonym Wietnamie zginęło ponad 58 tys. żołnierzy amerykańskich i trzy miliony Wietnamczyków. Ameryka i jej sojusznicy na Południu przegrali, ale zwycięscy komuniści z Północy dopiero po upadku Związku Radzieckiego zorientowali się, że teraz czas pracuje przeciwko nim i zjednoczony pod ich egidą Wietnam może przegrać krwawo zdobyty pokój.

Clinton nie walczył w Wietnamie; wykręcił się od poboru jak część jego pokolenia. To dawało mu jednak w Hanoi pewną moralną przewagę. Nikt nie mógł go tam podejrzewać, że ma na rękach wietnamską krew. Nie naraził się też tym Amerykanom, których wciąż prześladują koszmarne wspomnienia o wojnie zakończonej upokorzeniem. Moralnym alibi prezydenta była obecność – w towarzystwie synów zestrzelonego pilota US Navy – na błotnistym polu ryżowym pod Hanoi, gdzie trwają poszukiwania jakichkolwiek śladów po zaginionym bez wieści kapitanie Everecie. W Ameryce można było za to zaczepiać prezydenta z innej strony. Że chcąc nie chcąc przechodzi do porządku nad istotą systemu wietnamskiego, który, jak w Chinach, usiłuje zbudować gospodarkę rynkową pod dyktando komunistycznego politbiura, odrzucającego zachodnie wyobrażenia o wolności i demokracji. Opozycja jest zakazana i zagrożona więzieniem, zapisy o przestrzeganiu praw człowieka i swobód obywatelskich, z wolnością religijną włącznie, nie są przestrzegane, choć Wietnam podpisał międzynarodowe porozumienia w tej dziedzinie.

Clinton zbyt wiele jednak zrobił dla normalizacji stosunków amerykańsko-wietnamskich, by teraz bojkotować reżim w Hanoi. Choć podczas historycznej trzydniowej wizyty w Wietnamie dał wyraźny sygnał, że rany przeszłości – sprawa ostatecznego wyjaśnienia losów prawie półtora tysiąca zaginionych podczas działań wojennych żołnierzy amerykańskich – pozostaje wysoko na liście priorytetów Białego Domu, to jednak ostatecznie liczy się przyszłość.

Polityka 48.2000 (2273) z dnia 25.11.2000; Wydarzenia; s. 17
Reklama