Gdy wczytać się w ten scenariusz, to odejście Krzaklewskiego wcale nie zostało przesądzone. Obwarowane jest ono jak zwykle tyloma warunkami, że możliwy jest i taki wariant: Krzaklewski pozostaje szefem resztek, jakie z AWS pozostaną, jeżeli wewnętrzna debata o jej przyszłości będzie się przedłużać. W każdym razie kategoryczne oznajmianie, że Krzaklewski naprawdę odchodzi, jest stanowczo przedwczesne. Terminy są odległe, niejasności sporo.
Wątpliwości można mieć także i dlatego, że zjazd Solidarności, który w pierwszym momencie z ulgą powitał zapowiedź rezygnacji swego szefa, potem się cofnął i coraz mniej chętnie mówił o konieczności rozstania się z bezpośrednim udziałem w polityce. Nie podjął nawet uchwały, która pokazywałaby, w jaki sposób, komu i kiedy zamierza przekazać swe polityczne udziały w Akcji, co oznacza, że deklaracji Krzaklewskiego nie wypełniono konkretną treścią. Po zjeździe wiadomo więc tyle, że Solidarność nadal chce mieć polityczny pakiet kontrolny, a przewodniczącym Solidarności jest przecież Marian Krzaklewski.
Dwudniowe obrady (1–2 grudnia) XIII Zjazdu Delegatów NSZZ Solidarność nie przyniosły żadnego politycznego przełomu. Wprawdzie ci, którzy dobrze znają meandry zakulisowej związkowej polityki, twierdzili, że będzie to pierwszy zjazd, którego przebiegu Krzaklewski nie zdołał precyzyjnie zaplanować i mogą go spotkać niespodzianki, ale przewodniczący raz jeszcze pokazał, że nad tą strukturą potrafi dość swobodnie zapanować i że ona jest jego największą siłą. Krzaklewski uprzedził atak i już na wstępie obrad ogłosił, że może odejść. W tym momencie emocje wypaliły się i w sumie zjazd, który zapowiadał się jako jeden z ważniejszych, praktycznie nie ma swej historii.
Zjazd nie dokonał żadnego poważnego politycznego rozliczenia.