Na piszących o biedzie czyha wiele pułapek. Na jednym biegunie czułostkowość, na drugim lodowaty dystans, traktowanie zjawiska jako „zawinionego” wyłącznie przez ofiarę, wedle zasady „Dlaczegoś biedny? – boś głupi”. Nagminne jest wykorzystywanie problemu ubóstwa w licytacji politycznej (kto wrażliwszy na ubóstwo – lewica czy prawica?). Traktując biedę instrumentalnie jedni nagłaśniają skrajne, widowiskowe przypadki, inni kamuflują jej społeczny zasięg.
Profesor w Instytucie Filozofii i Socjologii PAN Elżbieta Tarkowska, badająca polską biedę od początku dekady, zręcznie omija wymienione pułapki. Co znamienne: Tarkowska i jej współpracownicy wrócili do tradycyjnych narzędzi socjologii humanistycznej, wypróbowanych przez klasyków. Toteż wyniki ich badań czyta się jak serię doskonale udokumentowanych reportaży społecznych, opatrzonych socjologicznym komentarzem. To szczególne doznanie w czasach dominacji sondaży opinii i innych metod statystycznych, kiedy procent wskazań „za” lub „przeciw” staje się głównym argumentem w sporach o wszystko.
Polska bieda została opisana przez zespół prof. Tarkowskiej metodą studium przypadku rodziny. Badacze odwiedzali w domach kilkadziesiąt rodzin, dotkniętych ubóstwem i przeprowadzali wielogodzinne wywiady z przedstawicielami trzech pokoleń, wyrabiając sobie przy okazji opinię o wzajemnych relacjach domowników, sposobie życia, gospodarności. Wyłoniło się z tych studiów pewne kontinuum: na jednym krańcu płytka bieda ludzi dotkniętych krótkotrwałym bezrobociem, którzy szukają nowych sposobów zarabiania na życie i wierzą w korzystną odmianę losu. Na drugim – chroniczne ubóstwo, trwała zależność od instytucji pomocy społecznej, brak perspektyw i aspiracji.
Modelową reprezentację drugiego bieguna stanowią rodziny byłych pracowników PGR-ów.