Celibat zawsze fascynował twórców. Osoba, która z takich czy innych względów odrzuca seks – ba, nawet miłość – często staje się bohaterem literackim lub filmowym. W pewnych epokach była wręcz wzorcem do naśladowania: wszelkiej maści pozytywistyczni bohaterowie pracy u podstaw, wiejskie nauczycielki Orzeszkowej, porzucali szczęście osobiste (w tym rozkosz cielesną) na rzecz wyższych celów. Jednym z klasyków „celibatu w imię dobra ludzkości” była sławna angielska filantropka, twórczyni współczesnego pielęgniarstwa Florence Nightingale.
Pismo Święte i Dzieje Apostolskie też roją się od zwolenników celibatu – począwszy od Jezusa Chrystusa (przyjaźnił się wprawdzie z paniami wątpliwej konduity, ale z ich usług nie korzystał), skończywszy na świętym Antonim. Ten ostatni – ojciec monastycyzmu – bardzo sugestywnie został przedstawiony przez Salvadora Dalego; święty klęczy z krzyżem w dłoni i wzrokiem opędza się od pokus doczesnych; podczas gdy te, pod postacią nagich kobiet niesionych na grzbietach słoni, otaczają go i próbują wzniecić pożądanie. Archetypem dzieła Dalego był być może obraz renesansowego twórcy Georgesa de Latour przedstawiający św. Hieronima, który studził (aż do krwi) żądze za pomocą bicza.
Coraz modniejszy na Zachodzie jest dość osobliwy ruch Nowego Celibatu, do którego wstępują ludzie, świadomie odrzucający cielesne uciechy na rzecz bliżej nieokreślonych wartości wyższych. Seks dla nich jest czymś nie tyle niegodnym, ile pasującym raczej do czasów prehistorycznych, gdy człowiek miał niewiele więcej do robienia, niż do naznaczonego intelektualnym wyrafinowaniem przełomu XX i XXI wieku. Według wyznawców tej teorii seks należy odrzucić zupełnie świadomie – czyli nic strasznego, jeśli kiedyś tam się już zgrzeszyło – wiedząc z autopsji, czym on jest.