Na rozsławionym przez telewizję molo niemal codziennie wyładowuje się żywy towar. Można tu spotkać Irańczyka, który w więzieniu w Teheranie został poddany nieludzkim torturom za to, że napisał list do gazety, można też Albańczyka z Kosowa, który tuła się po świecie w poszukiwaniu tymczasowego domu. Kosowo, Afganistan, Ukraina, Mołdawia, Sri Lanka, Chiny, Sierra Leone, Egipt, Irak, Turcja, Maroko, Algieria, Rumunia – lista krajów, z których pochodzą uciekinierzy, zdaje się nie mieć końca.
Przez całą, znaczoną wojnami dekadę widać tu było dzieci z wytrzeszczonymi oczami, opatulone w chustki kobiety, wynędzniałych mężczyzn, próbujących przewieźć w plastikowych torebkach dorobek całego życia. Jeszcze rok temu uczepieni podwodnych skał drżeli na widok munduru, nie za bardzo wiedzieli, gdzie są, nie mogli liczyć na tłumacza. Dziś Kurdowie i mieszkańcy Kosowa, Romowie i Pakistańczycy wiedzą, jaka czeka ich procedura i ze spokojem poddają się formalnościom. W czterech kontenerach, służących przez całe lata za jedyne schronienie, brakowało miejsca, by spać na siedząco. Za pięć dwunasta, tzn. tuż przed wybuchem wojny w Kosowie, w byłej rzeźni otwarto centrum opieki społecznej.
Najpierw jest kąpiel, posiłek, nocleg i identyfikacja, potem transport do przytułku w głębi lądu, a po 10–90 dniach – pozwolenie na pobyt lub wydalenie. Najczęściej Włochy oznaczają dla zbiegów tranzyt. W 1998 r. złożono tu zaledwie 6128 próśb o azyl (dla porównania: ok. 100 tys. w Niemczech i 30 tys. w Szwajcarii). Od początku lat 90. przez Otranto przewinęło się blisko 60 tys. uchodźców. Ktoś nazwał to zjawisko „niekończącym się krwotokiem”.