Archiwum Polityki

Kosowo: w dwa ognie

W Kosovskiej Mitrovicy – ostatnim skrawku Kosowa zamieszkanym wspólnie przez Serbów i Albańczyków – żołnierze międzynarodowych sił pokojowych zostali wzięci w dwa ognie: atakowani kulami śniegowymi, inwektywami i strzałami zza węgła przez obie wspólnoty. W pierwszym odruchu chciałoby się powiedzieć: nie to nie; skoro nie chcecie rozjemców, rządźcie się sami. To znaczy w praktyce: wyrzynajcie się sami, bez świadków, tak jak to było przed interwencją sił NATO. Tamta operacja nadal wywołuje dyskusje, tak jak jej – wydawałoby się – mizerny efekt. Kosowo pozostaje dziwnym tworem – teoretycznie autonomiczna część Serbii i Jugosławii, w praktyce ziemia niczyja, ciągle spływająca krwią i cierpieniem, gdzie jeszcze przez długie lata utrzymywać trzeba będzie zasieki i międzynarodowe straże. To prawda, ale co by się stało, gdyby zabrakło woli ingerencji w tę okrutną wojnę domową? Lepsza mimo wszystko wojna na śnieżki niż na prawdziwe kule.

Witold Pawłowski

Polityka 9.2000 (2234) z dnia 26.02.2000; Komentarze; s. 13
Reklama