Nie było zaskoczenia podczas debaty sejmowej o integracji Polski z Unią Europejską: rząd wzywał opozycję do współpracy ponad podziałami, opozycja odpowiadała „tak, ale...”. W szumie sporów taktycznych zniknęła prawda strategiczna, która – choć często powtarzana – z trudem toruje sobie drogę do umysłów Polaków: nasz kraj i tak musi się zmodernizować, żeby nie zostać skansenem, tyle że w dobrym towarzystwie i z dobrym dopingiem (oraz pomocą materialną) będzie nam łatwiej. Może to i nieprzyjemne, kiedy unijni kontrolerzy zakazują naszym brudnym mleczarniom eksportu na Zachód, a Komisja wytyka naszym sądom ślamazarność – ale w sumie wyjdzie nam to na zdrowie. Jeżeli traktować serio datę przystąpienia 1 stycznia 2003, jesteśmy spóźnieni z uchwaleniem ok. 150 ustaw, harmonizujących nasze prawa z unijnym i nakładających na nas ambitne obowiązki. Tego się nie da zrobić hurtem ani mnożeniem etykietek „priorytet”. Jeżeli nie może dogadać się z własnym zapleczem – jak chce się porozumieć z opozycją, nie mówiąc o Komisji Europejskiej?