Chciałbym postawić następującą tezę: Mamy w Polsce do czynienia z formowaniem się nowej klasy politycznej, która połączona więziami wewnętrznej solidarności i w poczuciu wspólnoty interesów (abstrahując od wszelkich różnic politycznych czy ideowych) działa na własną korzyść. Nie twierdzę, że sytuacja Polski jest w tym względzie wyjątkowa. Twierdzę jedynie, że proces kształtowania się owej klasy jest u nas szczególnie wyraźnie widoczny, a jej działania wyjątkowo bezwstydne.
Piszę o tym z wielkim smutkiem. Byłem jednym z tych, którzy z procesem transformacji wiązali wielkie nadzieje i to nie tylko w wymiarze ekonomicznym, ale przede wszystkim politycznym i etycznym. Nie chcę zrównywać rządów z okresu tzw. realnego socjalizmu z rządami III Rzeczpospolitej. Tego czynić po prostu nie wolno. Chcę jedynie powiedzieć, że kierunek, jaki przyjęła polska transformacja, przynajmniej w jej wymiarze związanym z funkcjonowaniem polityki, nie jest kierunkiem, który spełniałby moje (a jak sądzę nie tylko moje) nadzieje.
Z grubsza rzecz ujmując można powiedzieć, że przed Polską stały dwie możliwości odejścia od systemu tzw. realnego socjalizmu: albo mogła to być transformacja zbliżająca nas do modelu zachodnioeuropejskiego czy północnoamerykańskiego, albo taka, która przypominałaby raczej model południowoamerykański. Niestety, obawiam się, że po kilku latach przejściowych, kiedy kwestia ta była jeszcze otwarta, dziś coraz wyraźniej widać, że zbliżamy się do modelu południowoamerykańskiego. Jego najważniejsze cechy to: peryferyjność gospodarcza, zapóźnienie cywilizacyjne, niesprawiedliwość społeczna, słabość państwa, demokracja o charakterze formalno-populistycznym, korupcja oraz oligarchizacja władzy.