Dla Amerykanów „ich” futbol jest wszystkim. Sprawa zmiany trenera ulubionej drużyny – tak jak ostatnio w Nowym Jorku – potrafi powracać na pierwsze strony gazet przez długie tygodnie. Przez cztery miesiące w roku na stadionach liczących 60–90 tys. miejsc zasiadają komplety widzów. Niemal każdy komuś kibicuje, choć nazwy drużyn brzmią dla Europejczyka obco i pompatycznie. W Nowym Jorku grają Odrzutowce i Giganci, w Nowej Anglii – Patrioci, w Denver – Źrebaki, w Jacksonville – Jaguary, a w Tampa Bay – Piraci.
Oprócz zawodowej ligi NFL kibice pasjonują się rozgrywkami na poziomie uniwersyteckim. Także przy pełnych stadionach. W publikowanym systematycznie przez miesięcznik „Forbes” rankingu najdroższych klubów w USA prym wiodą niepodzielnie futboliści. Na ubiegłorocznej liście pierwsze trzy miejsca zajęły drużyny futbolowe, a na czwartym uplasowali się Jankesi – zwycięzcy baseballowych rozgrywek play-off (World Series). Za najwyżej wycenianych Czerwonoskórych z Waszyngtonu chciano niedawno zapłacić 800 mln dolarów, podczas gdy wartość chicagowskich Byków w okresie największych triumfów z koszykarską supergwiazdą Michaelem Jordanem wyceniano na niewiele ponad 300 mln dolarów. Każdy z klubów zawodowej ligi NFL to dobrze funkcjonujące przedsiębiorstwo, czerpiące zyski ze sprzedaży biletów, pamiątek i gadżetów, swoich znaków firmowych na koszulkach i strojach sportowych, a przede wszystkim ze sprzedaży praw do transmisji telewizyjnych.
W kilkanaście godzin po zakończonym meczu główną ulicą Walt Disney World Resort przejechał w paradzie prawdziwy bohater tego finału – główny rozgrywający (quarterback) St. Louis – Kurt Warner, uznany też za najbardziej wartościowego zawodnika (MVP) Super Bowl.