Archiwum Polityki

Karuzela na kominie

Pazerność nie liczy się z przyzwoitością. Wynagrodzenia i odprawy, jakie pobierają osoby zarządzające spółkami Skarbu Państwa, osiągnęły bulwersujący poziom. Prezes dużej firmy państwowej, której kontrolę zakończyła właśnie NIK, zarabia miesięcznie 90 tys. zł. Skoro jednak i tak daleko mu do 300 tys., jakie dostaje prezes jednego z największych prywatnych banków, to może powszechne żądania, by odgórnie ograniczyć zarobki wypłacane z publicznych pieniędzy, są tylko wyrazem zawiści i nastrojów populistycznych?

Publicznymi pieniędzmi żywi się coraz większa rzesza ludzi, których zarobki nieraz daleko w tyle pozostawiły apanaże prezydenta i premiera, nie mówiąc już o ministrach. Do samorządowców gminnych doszlusowali po reformie administracyjnej działacze ze szczebla powiatowego i wojewódzkiego, którym także apetyt dopisuje. Doskonale zarabiające zarządy regionalnych kas chorych obrosły radami nadzorczymi, którym też przecież trzeba zapłacić. Rady w ogóle mają patrzeć na ręce zarządom jednoosobowych spółek Skarbu Państwa, które – jak zauważył poseł Ludwik Dorn, miały być tylko tworem przejściowym, przygotowującym przedsiębiorstwa państwowe do prywatyzacji. Obie strony pilnują jednak, aby tak się nie stało, ponieważ stracą dobrze płatną robotę. Spadkiem po poprzedniej koalicji są zarządy spółek węglowych i holdingów cukrowych – niepotrzebne czapki – z całą obsługującą je, również dobrze płatną biurokracją. Reguła w przemyśle jest taka, że im większe straty, tym wyższe płace prezesów. Wyjątkiem są monopole, gdzie zyski są duże, a zarobki tym bardziej.

Jakie racje przemawiają za tym, aby ludzie ci zarabiali aż tak dużo? Z pewnością nie jest to zapłata za ogrom odpowiedzialności, ponieważ w przypadku marszałka województwa małopolskiego (prawie 18 tys. zł miesięcznie) i jego kolegów, których uposażenie przekracza 15 tys. zł, na pewno nie jest ona większa od odpowiedzialności premiera. Nie jest też tak w przypadku jakiegokolwiek szefa przedsiębiorstwa państwowego.

Janusz Wojciechowski, prezes NIK, podkreśla, że nie jest w stanie dostrzec związku wysokości zarobków działaczy samorządowych ani z wielkością gminy czy terenu, ani z liczbą mieszkańców, ani wielością inwestycji czy też z jakimikolwiek mierzalnymi efektami pracy. Obserwuje natomiast równanie w górę – sąsiedzi podnieśli sobie uposażenie, więc my także nie możemy zostać w tyle.

Polityka 5.2000 (2230) z dnia 29.01.2000; Kraj; s. 20
Reklama