Sondaże opinii publicznej wskazują, iż ponad 50 proc. Izraelczyków sprzeciwia się podpisaniu takiej umowy pokojowej, która uwarunkowana będzie całkowitym wycofaniem się z Golanu. Głośne zapewnienia premiera Ehuda Baraka, iż nie podpisze żadnego traktatu bez demilitaryzacji Wzgórz i bez zapewnienia dalszego dostępu do znajdujących się tam zasobów wodnych pokrywających jedną trzecią krajowego zapotrzebowania, bez gwarancji zaprzestania aktów terroru z południowego Libanu i bez nawiązania normalnych stosunków dyplomatycznych – często kwitowane są obojętnym wzruszeniem ramion. Ludzie po prostu nie wierzą, że schorowany i obawiający się śmierci prezydent Syrii Hafez el-Asad pragnie przekazać swemu synowi Baszerowi „uregulowane stosunki” z syjonistycznym sąsiadem. Nie przekonuje ich także twierdzenie, że trudna sytuacja gospodarcza Syrii zmusza jej dyktatora do oparcia się na pomocy Stanów Zjednoczonych. Logiczne wyjaśnienia nie są akceptowane w atmosferze naładowanej emocjami. W zbiorowej pamięci Izrael-czyków mocno zakorzenione są długie lata, w których Asad był rzecznikiem tej części arabskiego świata, która wciąż jeszcze nie chce się pogodzić z istnieniem państwa żydowskiego na Bliskim Wschodzie. Przecież dwukrotnie, w 1967 r. i 1973 r., zaatakował bez żadnej prowokacji ze strony Izraela.
Nieufność podsycają wymowne drobiazgi. Izraelska prasa doniosła, że podczas spotkania z Barakiem syryjski minister spraw zagranicznych a-Sza’ara odmówił podania ręki izraelskiemu premierowi, a potem grzecznie, lecz stanowczo odrzucił zaproszenie Billa Clintona na wspólną kolację.
Wiele lat temu przed podpisaniem umowy pokojowej z Izraelem prezydent Egiptu Anwar Sadat przyjechał do Jerozolimy i wygłosił płomienne przemówienie w parlamencie. Hafez Asad wzdraga się przed wykonaniem jakiegokolwiek kroku, który wskazywałby na jego dobrą wolę.