Z kilkunastu słupków corocznych zapisów polskich cen i siły nabywczej zostawiamy jeden – z 1989 r. – aby można było sobie uświadomić, co wydarzyło się na naszym rynku w ciągu ostatniego dziesięciolecia. Nie przeliczamy oczywiście ówczesnej pensji (622 tys. zł) i cen towarów na dzisiejsze euro, bo nie miałoby to ekonomicznego sensu.
Już samo porównanie siły nabywczej pensji z 1989 r. z dzisiejszą na polskim rynku nastręcza wielu kłopotów, choćby ze względu na zawartość koszyka. Na rynku pojawia się coraz więcej towarów i usług, których 10 lat temu po prostu nie było. Zmienia się model konsumpcji. Zmienia się też jakość. Np. model komputera z 1989 r. (kosztował 40 mln zł) w ogóle już nie jest produkowany, a od jego następcy z 1999 r. dzieli go cała epoka technologiczna.
Pierwsze zestawienie cen w Polsce i w krajach Unii zrobiliśmy niedługo po tym, gdy wprowadzono euro (POLITYKA 11/99). Dzisiaj po raz pierwszy wprowadzamy dane z dwóch krajów byłego bloku wschodniego (Czech i Węgier) i także po raz pierwszy odnotowujemy siłę nabywczą pensji w poszczególnych krajach. Pensje i ceny podajemy w euro. Aby przejść na polskie złote, trzeba cenę lub pensję przemnożyć przez – w zaokrągleniu – 4,3.
Wspólnej Europie mamy dziś do zaoferowania 7 – na 34 – najtańszych towarów. Tę statystykę psują nam głównie Węgry. Gdyby nie one, kilka kolejnych cen byłoby w Polsce najniższych. Spośród wszystkich porównywanych krajów mamy najtańsze: cukier, wołowinę, kanapki Big Mac, dżinsy, lodówki, telewizory i fiaty Seicento. Jeśli jednak ceny te odnieść do siły nabywczej polskiej pensji, okaże się, że nie ma w Polsce takich usług ani towarów, których za miesięczne wynagrodzenie netto moglibyśmy kupić najwięcej w Europie.
Najmniej natomiast spośród wymienionych w tabeli krajów możemy kupić za pensję ryżu Uncle Ben’s, najmniej razy pójść do fryzjera, relatywnie najdroższe jest też wynajęcie mieszkania w centrum stolicy.