„Klub Dumas”, książka Artura Pérez-Reverte’a, na podstawie której zrealizował pan „Dziewiąte wrota”, kończy się słowami: „każdy czytelnik ma takiego diabła, na jakiego zasłużył”. Na jakiego diabła zasłużył pan czytając tę powieść?
Ja w diabła nie wierzę.
Skoro pan nie wierzy, to dlaczego robi pan o nim filmy?
A wierzy pan w wampiry? Zgadza się pan, że robię o nich filmy? To nie powinno pana dziwić, że zajmuję się również diabłem. To są po prostu dobre tematy dla kina. Tłumaczyć, dlaczego tak jest – nie przystoi na łamach inteligentnego pisma.
Oprócz diabła co pana zafascynowało w tej powieści?
Moja siedmioletnia córeczka, którą zabieram do lunaparku, za każdym razem chce najpierw zobaczyć pociąg duchów. Dlaczego lubi się bać? Dlaczego dzieciom najbardziej podobają się okrutne bajki? Odsyłam pana do Bettelheima.
W filmie nie pojawia się wątek „powieści w powieści”. Wyrzucił pan wszystkie odniesienia do „Trzech muszkieterów” Dumasa, które stanowią istotną część fabuły Pérez- Reverte’a.
Dla pana było to istotne, dla mnie nie bardzo. Prawda jest taka, że musiałem z czegoś zrezygnować. Ze względu na długość filmu ograniczyłem się do jednego tylko tematu. Film wymaga znacznie bardziej rygorystycznej dramaturgii niż powieść, w której może się pojawić wiele dygresji i dwa tysiące postaci. W filmie zbyt duża ilość wątków byłaby nie do zniesienia.
Wątek dumasowski stwarza w powieści ironiczny dystans. Jest krzywym zwierciadłem, w którym odbija się los głównego bohatera Corso – współczesnego D’Artagnana. Pan wybrał tonację serio.
Tak się tylko panu wydaje.