Wyrok uznający Microsoft za monopolistę został przyjęty z uznaniem jako przejaw niezależności sądownictwa USA od presji najpotężniejszej amerykańskiej firmy. Z nieukrywaną satysfakcją odebrały tę decyzję środowiska komputerowe – większość informatyków nie lubi Microsoftu. I nie wynika to z zazdrości, jaką budzi lider na rynku oprogramowania. Jeśli nawet coś w tym jest, to główne przyczyny są inne.
Weźmy dla przykładu firmę Apple – w latach swojej chwały miała ona również okresy rynkowej dominacji, a mimo to ludzie odnosili się doń z sympatią. Do dziś wiele osób odmawia porzucenia lekkiego intuicjonalnego Macintosha na rzecz topornych i pozbawionych wdzięku Windowsów. W powszechnym odczuciu Apple zasłużyło sobie na sukces rozwiązaniami i wniosło wkład w rozwój komputerów (choć też kiedyś bez skrupułów przechwytywało pomysły Xerox PARC). Microsoft natomiast niczego sam nie stworzył. Swój pierwszy produkt DOS – system operacyjny do IBM-owskich komputerów osobistych PC – od kogoś podkupił. Windowsy skopiował z Maka i w sprawie o plagiat wybronił się dzięki obrotnym adwokatom; Internet Explorer jest oczywistym zapożyczeniem z Navigatora opracowanego przez firmę Netscape.
Zdolności handlowe i bystrość marketingowa to oczywiście w działalności tego typu niewątpliwe zalety – należy je doceniać. Zwłaszcza jeśli owocują podbojem niemal całego światowego rynku. Ale akceptacja byłaby znacznie łatwiejsza, gdyby powiodło się komuś, kto na to naprawdę zasługuje.
Nie należy się chyba dziwić, że irytują brutalne praktyki Microsoftu, wymuszające używanie jego produktów. Jeśli pojawi się jakieś lepsze rozwiązanie, to ekipa Billa Gatesa tak zmodyfikuje Windowsy, żeby ono do nich nie pasowało. Utarło się nawet powiedzonko: „Gdyby oni fabrykowali samochody, to postaraliby się, żeby jeździły tylko na benzynie dostarczanej przez Microsoft”.