Archiwum Polityki

Profesor jak nowy

Tomasz Dłotko i Jacek Karwowski jako chłopcy pragnęli być naukowcami, Krzysztof Czołczyński dźwigowym, Kazimierz Darowicki żołnierzem wojsk rakietowych, Benedykt Błoński marzył o projektowaniu domów, a Katarzyna Turnau jeszcze na studiach poważnie rozważała przerzucenie się na produkcję lamp. Dzisiaj Dłotko jest matematykiem, Karwowski ekonomistą, Darowicki chemikiem. Czołczyński zajmuje się dynamiką maszyn, Turnau bada grzyby, a Błoński dyryguje chórem. Łączy ich jedno: wszyscy mają około czterdziestu lat i są najmłodszymi naukowcami spośród tych, którym prezydent RP wręczył ostatnio nominacje profesorskie.

O swojej profesurze opowiadają dość niechętnie i bez podniecenia, starannie unikając słowa kariera. – Cały czas po prostu robiłem to, co sprawiało mi przyjemność. Po latach nagle okazało się, że to jest właśnie kariera naukowa – mówi Benedykt Błoński, absolwent Akademii Muzycznej w Warszawie, który profesorem został trochę przez przypadek. Pamięta swój egzamin dyplomowy sprzed dwudziestu lat, na którym dyrygował chórem i orkiestrą. Kiedy wybrzmiewały ostatnie akordy Credo Vivaldiego, pomyślał sobie: szkoda, oto za chwilę zapadnie cisza, a on odwróci się, ukłoni i zejdzie z podwyższenia, aby zadać sobie pytanie: co będę robił przez resztę życia? Czy choć raz zdarzy się jeszcze okazja do dyrygowania?

I pewnie nie zdarzyłaby się, gdyby jakiś czas później przypadkowo nie znalazł się w Olsztynie, gdzie właśnie zwolnił się etat asystenta w Wyższej Szkole Pedagogicznej, a na dodatek pilnie szukano kogoś do pomocy w prowadzeniu chóru Akademii Rolniczo-Technicznej. Wziął ten etat nie mając zielonego pojęcia, że siedemnaście lat później zostanie profesorem w Katedrze Dyrygentury Chóralnej na Uniwersytecie w Olsztynie.

Gdy Błoński szukał pracy w Olsztynie, Katarzyna Turnau, studentka biologii, poważnie rozważała możliwość przejęcia po ojcu prywatnego zakładu produkcji lamp. Zaliczyła nawet kurs na elektryka i nieźle umiała już skręcać po ciemku wtyczki do prądu. Ale właśnie wtedy oczarowały ją purchawki.

W trakcie pisania pracy magisterskiej pojechała na hałdę elektrowni Skawina i ujrzała widok doprawdy cudowny: martwe wysypisko porastały tysiące owocników purchawek w kolorach pomarańczowym i czerwonym. Hulający wiatr te owocniki zrywał, toczył po hałdzie, wszystko płynęło.

Polityka 6.2000 (2231) z dnia 05.02.2000; Na własne oczy; s. 84
Reklama