Radom, wieżowce przy ul. Struga. Andrzej M. pogada, tyle że musimy usiąść w kuchni, bo w pokoju mamusia ogląda „Zorro”. – Szczęście, że po tej ścieżce zdrowia zęby mam całe. Wargi miałem poprzecinane, dziąsła popuchnięte, a zęby trochę się chwiały, ale, Bogu dzięki, jakoś wytrzymały.
Niepozorny, 54 lata, dres. Kuchnia wypieszczona, czerwone puszeczki, serweteczki, w wazonie sztuczne róże. Jak to u mamy.
Lepiej było kobiety pilnować
Mieszkają w jednym pokoju. Mama śpi na wersalce, Andrzej za szafą, na fotelu rozkładanym. – Ale szafa tak ustawiona, że jak leżę, to telewizor oglądać mogę – zaznacza.
W telewizji usłyszał najpierw, że sprawa o radomskie ścieżki zdrowia została umorzona z powodu przedawnienia. A potem – że ci czterej jednak będą mieli proces. Usłyszał i zapomniał.
O tamtych wydarzeniach Andrzej M. nie myśli. Dokumenty wyrzucił. – Chciało się wymazać. Miałem 31 lat. Wyszedłem na ulicę, bo człowiek pierwszy raz z takim czymś się spotkał, to był ciekawy. Widziałem demolkę, jak tłuką szyby i ze sklepów wyrzucają telewizory.
Nazajutrz poszedł do pralni. – Stali na ulicy, kto szedł, zabierali do suki i na komendę. Szpaler zomowców na schodach, na korytarzu. Trzeba było szybko biec. Twarz zasłoniłem, to tłukli po rękach. Popuchły mi. Cztery palce złamane, po dwa w każdej ręce. Wypuścili. Trzy dni później znów zabrali, ręce miałem w gipsie.
Przyznał się do wszystkiego, już nawet nie pamięta, do czego. – Bo jak rozbierali do naga i tłukli w penisa, to człowiek mdlał; a jak w pięty – to robił pod siebie. Półtora roku siedziałem.
Wyrzucili go z Zakładów Metalowych. Imał się różnych prac, głównie malował klatki schodowe.