Wieści z owianego mistyczną aurą Dachu Świata to smaczny kąsek dla mediów. Odkąd dalajlama dostał pokojową Nagrodę Nobla, a Hollywood nawrócił się na buddyzm tybetański, zainteresowanie tym krajem wielkości Europy Zachodniej wyszło z getta cyganerii artystycznej i intelektualnej. Zataczająca coraz szersze kręgi kampania na rzecz wolnego Tybetu spędza sen z powiek politykom nie tylko w Pekinie i Delhi. Teraz mają nowy kłopot: himalajską odyseję młodziutkiego mnicha Urdzien Trinleja. Ale jej sens bynajmniej nie jest jasny.
Są dwie wykluczające się wersje wydarzeń. Pierwsza, romantyczna, jest powtórką z filmu „Mały Budda”. 14-letni chłopak, uważany za siedemnaste z rzędu wcielenie Karmapy, założyciela jednego z odłamów buddyzmu tybetańskiego, ucieka – jak kiedyś dalajlama – zmyliwszy czujność Chińczyków, ze swego klasztoru pod Lhasą i po tygodniowej wędrówce na odległość 1400 km (pieszo?!) dociera do północnoindyjskiego miasteczka Dharamsala, gdzie spotyka się z nim mający tam swą uchodźczą siedzibę sam XIV Dalajlama, symbol religijnych i politycznych aspiracji Tybetu.
Polityka
4.2000
(2229) z dnia 22.01.2000;
Świat;
s. 30