Archiwum Polityki

Rozsypka

W ciągu roku zawala się w Polsce prawie 50 domów (dwa zawaliły się w ub. roku w Warszawie), które nie doczekały się remontów albo rozbiórki. Katastrof będzie zapewne przybywać. Gminy mają rejestry potrzeb remontowych, rzadko jednak próbują im sprostać. A często nie mogą.

Prawo budowlane, które weszło w życie w styczniu 1995 r., nałożyło na wszystkich właścicieli domów obowiązek przeprowadzania przynajmniej raz na rok kontroli stanu technicznego budynków. Do spisów potrzeb dołącza się często wyliczenia, ile takie roboty będą kosztowały. Na przykład w stołecznej gminie Centrum, największej w Polsce, niezbędne prace remontowe oszacowano w 1999 r. na 3,4 mld zł. Nie wiadomo jeszcze, ile pieniędzy rzeczywiście wydano, wszystko jednak wskazuje, że niewiele więcej niż w 1998 r., kiedy nakłady na remonty domów komunalnych i należących do wspólnot wyniosły w gminie Centrum 185 mln zł.

Podobne zaległości ma wiele miast. Badania Instytutu Gospodarki Mieszkaniowej ujawniły, że w 46 proc. budynków trzeba wyremontować dachy, w 41 proc. wymienić stolarkę, w 36 proc. wymienić instalacje wodno-kanalizacyjne oraz centralnego ogrzewania i ciepłej wody. – W najgorszej sytuacji są województwa zachodnie i Łódź – ocenia doc. Jan Korniłowicz z IGM. – Mają najwięcej domów komunalnych zbudowanych przed 1945 r. Wiele z nich nie doczekało się remontu przez cały powojenny okres. Najlepiej jest we wschodniej części kraju, gdzie domów takich jest najmniej. W dodatku co drugi zbudowano po wojnie. (Największe skupiska starych domów – na mapie).

Tymczasem gruntownych remontów robi się z roku na rok coraz mniej. Zwykle poprzestaje się na łataniu. Na więcej nie ma pieniędzy. Według ekspertów z amerykańskiego Urban Institute Consortium, którzy opracowali raport o polityce czynszowej polskich gmin, pieniędzy byłoby pod dostatkiem, gdyby czynsze odpowiadały 5–8 proc. kosztów odtworzenia mieszkań, a więc wynosiły średnio 8–13 zł za metr kw.

Polityka 4.2000 (2229) z dnia 22.01.2000; Gospodarka; s. 58
Reklama