Wszystko wskazuje na to, że w ciągu najbliższych kilku lat czynnik materiałochłonności stanie się jednym z elementów decydujących o przewadze konkurencyjnej przedsiębiorstw na globalnym rynku. Jeśli nasze firmy mają w tym rynku uczestniczyć, już dziś powinny pomyśleć o strategiach proekologicznych, a politycy podjąć pracę nad fiskalnoprawnym otoczeniem, zachęcającym do takiego myślenia.
Ochrona środowiska musi polegać na podejmowaniu działań, wynikających z obiektywnych analiz, które mogą nierzadko przeczyć popularnym stereotypom. I tak okazuje się, że recycling zużytych produktów nie zawsze jest działaniem proekologicznym, gdyż wymaga wykorzystania energii, a tym samym dodatkowych surowców. Wyprodukowanie tak wydawałoby się ekologicznego urządzenia jak katalizator samochodowy wymaga zużycia blisko trzech ton materiałów.
Warto w tym miejscu przypomnieć ubiegłoroczny raport „Ekorozwój poprzez odmaterializowanie produkcji i konsumpcji” warszawskiego Instytutu na rzecz Ekorozwoju (InE) opisujący materiałochłonność gospodarki. Raport jest zwieńczeniem projektu badawczego „ECOPOL Ekologiczna polityka gospodarcza – Strategia dla Polski w XXI wieku”, realizowanego przez InE wspólnie z Wuppertalskim Instytutem Klimatu, Środowiska i Energii z Niemiec. Wcześniej podobnych analiz dorobili się Amerykanie, Japończycy, Holendrzy i Niemcy.
Uzyskane wyniki są niezwykle interesujące. Z jednej strony porównanie materiałochłonności polskiej gospodarki w latach 1992, 1995 i 1997 pokazuje, że wolny rynek służy środowisku naturalnemu. Wystawione na konkurencję przedsiębiorstwa produkują coraz oszczędniej i potrzebują coraz mniej materiałów do wytworzenia swych produktów, tym samym mniej obciążają środowisko naturalne.
Niestety, nie możemy wpadać w euforię, bo jeśli spojrzy się na materiałochłonność wytworzenia jednego dolara PKB, wówczas dopiero widać miarę naszego zacofania.