– To Cadillac z 1948 r. – informuje taksówkarz. W jego głosie nie słychać cienia dumy, raczej znużone, apatyczne znawstwo.
W latach 40. i 50., gdy Kuba była nieformalną kolonią amerykańską, wiele najnowszych modeli z Północy miało swoje światowe prapremiery właśnie tu. Chevrolet, Ford, Dodge, Pontiac, Cadillac, Plymouth, Oldsmobile, Buick… Gdy 41 lat temu wyspą zawładnęli rewolucjoniści pod wodzą Fidela Castro, rozpoczął się błyskawiczny exodus potentatów. Wille i samochody zostały. Dla domów i ich wykwintnych instalacji sanitarnych rewolucja okazała się zabójcza.
Wozy miały więcej szczęścia. Gdy popatrzeć na jeżdżące po ulicach Hawany zadbane antyki, nie sposób nie dostrzec, że są to po prostu pierwowzory starych Wołg, Moskwiczy, Wartburgów, Warszaw, Octavii itp. Europa Wschodnia przez lata produkowała części do swoich samochodów, które jakimś cudem pasowały także do tych na Kubie. Dzięki temu do dziś można zażyć jazdy autentykiem nawet sprzed sześćdziesięciu lat. Z oryginału została więc często sama fasada, wnętrzności są już całkiem współczesne. Stare amerykańskie pojazdy zostały jednak ogłoszone narodowym dziedzictwem komunistycznej wyspy i wynająć taki można jedynie z szoferem.
Gdy się widzi tabliczki rejestracyjne samochodów kubańskich, ma się wrażenie, że urzędy oszalały i pożądają jak najwięcej informacji. Oprócz numerów bowiem widnieje tam przynależność: empresa (przedsiębiorstwo), turismo (np. rent-a-car), estado (państwo), Cuba (niewiadomego przeznaczenia), piquera (dostawczy), particular (prywatny). Są też niebieskie tablice bez żadnego dodatku (najczęściej bezpieka). Po co wydziałom komunikacji taka precyzja?