Historia Jana G. jest prawniczo najciekawszą i najtrudniejszą, a z ludzkiego punktu widzenia najbardziej dramatyczną sprawą przekroczenia granic obrony koniecznej ostatnich lat. Przypada na czas ożywionej dyskusji na ten temat, która doprowadziła już do: zmiany kodeksu karnego (nowy art. 25 par. 3: „Sąd odstępuje od wymierzenia kary, jeżeli przekroczenie granic obrony koniecznej było wynikiem strachu lub wzburzenia usprawiedliwionego okolicznościami zamachu”), liberalniejszej dla obywateli ustawy o broni oraz do nowelizacji przestarzałych przepisów ustawy o policji. Ale gdzie naprawdę przebiegają te granice w praktyce, a nie tylko w ustawach i w teorii – określają kolejnymi wyrokami polskie sądy.
Sąd Najwyższy ma bogate orzecznictwo dotyczące obrony koniecznej (ramka), lecz pochodzi ono z lat minionych. Tymczasem potrzebne są nowe wskazówki, jak dziś, w czasach coraz większego zagrożenia bandytyzmem i narastającego strachu obywateli, kształtować się ma ich odpowiedzialność, kiedy odpierają w ramach samoobrony „bezpośredni, bezprawny zamach na jakiekolwiek dobro chronione prawem”.
Pięć lat temu poruszyło opinię publiczną postawienie w stan oskarżenia Elżbiety Borowik, mieszkanki podwarszawskiego Chotomowa. Jej uniewinnienie (już prawomocne) od zarzutu śmiertelnego zranienia złodzieja, którego uznała za napastnika, zaczęło ugruntowywać przekonanie, że w konfrontacji uczciwego obywatela z przestępcą, który nachodzi nasz dom, dopuszczalne są radykalne środki obrony. Gdy zaś w zeszłym roku łódzki sąd uniewinnił właściciela willi, który zaskoczony nocą przez złodzieja zabił go nożem, publiczność na sali rozpraw biła brawo. Składano też gratulacje emerytowi, który bezkarnie postrzelił złodzieja samochodu w Wawrze (ten sam „komandor” zabił później w Warszawie znajomego).