Wszystko zaczęło się w 1989 r., kiedy nie zmieniając adresu zamieszkaliśmy w innym kraju, leżącym w lepszej części Europy. Minął czas urzędowej, postępowej i jedynie słusznej blagi, jaką był odchodzący system – nastawał pluralizm. Wielka rekwizytornia narodowych strojów i póz stanęła przed nami otworem: wystarczyło tylko wejść i wybrać coś odpowiedniego. Był to czas wielkich nawróceń, konwersji i przeistoczeń. Nocami słychać było po domach szelest papieru i stukot maszyn do pisania – Polacy układali sobie nowe życiorysy.
Wspomnieć wypada zwłaszcza cudowne przeobrażenia całych grup, partii oraz stowarzyszeń. I tak członkowie wiodącej do niedawna siły, PZPR, gorliwi wyznawcy marksizmu-leninizmu, którzy w każdym publicznym wystąpieniu wyznawali miłość do Związku Radzieckiego, w ciągu zaledwie jednej doby przemienili się w socjaldemokratów o wybitnie prozachodniej orientacji. Ludowcy z satelickiego ZSL okazali się być podziemnymi kontynuatorami przedwojennego PSL, znającymi na pamięć każdą myśl Wincentego Witosa. Ujawnili się zakonspirowani dotychczas narodowcy, monarchiści, anarchiści oraz Partia Przyjaciół Piwa, unaoczniając, na czym polega demokracja w życiu publicznym.
III RP w swych początkach była widownią wielu błyskawicznych karier politycznych, przypominających olśniewający awans bohatera znanej powieści Tadeusza Dołęgi-Mostowicza „Kariera Nikodema Dyzmy”. Ambitny ów młodzian przybył do stolicy z prowincjonalnego Łyskowa, dając początek wszystkim późniejszym kolejnym „desantom” na Warszawę. Wszedł na salony, znalazłszy zaproszenie na raut rządowy, gdzie zrugał jegomościa, który wytrącił mu talerz z sałatką, co wystarczyło, by przypodobać się ówczesnym elitom. (Nauka dla szykujących się do skoku – dobrze jest wiedzieć, kogo w danej chwili potraktować po chamsku).