Archiwum Polityki

Państwo paraliżuje się samo

Okazuje się, że nadzór farmaceutyczny (w sprawie ustalenia przyczyn afery z Corhydronem – przypis red.) chce pracować w poufności i bardziej boi się oskarżeń firmy Jelfa aniżeli Sądu Ostatecznego. W rzeczywistości w obecnych warunkach firma wydaje się potężniejsza, prawnie i finansowo, od nadzoru. Niegdyś nadzór był zintegrowany z instytucją kontrolującą (Narodowy Instytut Leków) i rejestrującą leki (Urząd Rejestracyjny) – podobnie jak na Węgrzech czy w USA – i potężna instytucja nie musiała drżeć ze strachu przed producentami. Instytut obejmował inspekcję farmaceutyczną, kontrolę produkcji, kontrolę rynku leków, rejestrację, ocenę działań niepożądanych i ocenę badań klinicznych. Kilku kolejnych ministrów zdrowia, przy współudziale posłów i przemysłu farmaceutycznego, mozolnie rozebrało tę strukturę. (...)

W sprawie Corhydronu zadanie Instytutu było jasne: zbadać, czy w fiolce jest hydrokortyzon – i nic więcej! Prawidłową odpowiedzią na tego typu reklamacje byłoby stwierdzenie, że w fiolce nie ma hydrokortyzonu. Tak postąpiłby urzędnik i nie byłoby żadnego zamieszania. Zgodnie z umową, główny inspektor farmaceutyczny zleca Instytutowi tylko takie reklamacje „jakościowe”; reklamacje „kliniczne” GIF zlikwidował. Instytut ma więc odpowiedzieć na pytanie, czy jakość Corhydronu była właściwa, a nie dociekać zawartości fiolki. Tymczasem wścibscy profesorowie zadali sobie pytanie: Jeśli tam nie ma hydrokortyzonu, to co znajduje się w fiolce? Wścibski profesor nie mieści się w procedurze unijnej ani w dyrektywie i zadaje niewygodne pytania. Może je zadać, ponieważ posiada wiedzę, doświadczenie i unikalną aparaturę z czasów, kiedy Instytut „był ekspertem” w badaniu leków.

Przeprowadzona analiza wykazała, że w fiolce znajduje się azot, który nie występuje w strukturze hydrokortyzonu!

Polityka 47.2006 (2581) z dnia 25.11.2006; Listy; s. 113
Reklama