Kto porywa się w Polsce na film o prymasie Stefanie Wyszyńskim, ryzykuje. To nie przypadek, że jak dotąd nie ma wybitnej powieści czy właśnie filmu o tym człowieku ze spiżu, który zajął naczelne miejsce w historii Kościoła i narodu. Film Teresy Kotlarczyk tej luki nie wypełnił. Wielkość kardynała przygniotła „Prymasa”.
Film „Prymas” podzielił los podobnych w zamyśle przedsięwzięć: „Zabić księdza” Agnieszki Holland czy „Człowieka z żelaza” Andrzeja Wajdy. Teresa Kotlarczyk miała kilka możliwości. Mogła nakręcić film historyczny, polityczny lub moralny. Mogła zrobić paradokument. Mogła wreszcie pokusić się o dzieło zbierające w jeden fresk historię, politykę, ducha i moralność. Tak jak czynił to „Gandhi” Richarda Attenborough.
Film historyczny wymagał rzetelnej konfrontacji z materiałem dostępnym dziś wszystkim.
Polityka
42.2000
(2267) z dnia 14.10.2000;
Kultura;
s. 46