Dla przyjezdnych Warszawa to wyzwanie, zwykle pierwsze w życiu. Przybywają do niej z wielkiej, martwej pustki, która raz nazywa się Radom, innym razem Łomża, Koło lub Ostrołęka.
Maryśkę na wyjazd do Warszawy namówił jej chłopak, który ze Szklarskiej Poręby uciekł, bo w domu miał złe klimaty, a do tego stracił pracę w hucie szkła. Po jakimś czasie zadzwonił, żeby przyjeżdżała, bo Warszawa to przepustka do życia, roboty mnóstwo, on sam w ciągu dwóch miesięcy zdążył zmienić już cztery prace. Zaczął w myjni, ale rzucił to, gdy okazało się, że warszawiacy myją auta tylko w pogodne dni. Przez chwilę kręcił pizzę w Telepizzie, potem przerzucił się na magazyniera do MPiK-u, skąd wyleciał po tym, jak w domu zrobił imprezę i zaspał.
Polityka
40.2000
(2265) z dnia 30.09.2000;
Raport;
s. 8