Archiwum Polityki

Śmiertelna choroba kina polskiego

Parafrazując tytuł nagrodzonego, jak najbardziej zasłużenie, filmu Krzysztofa Zanussiego, można by powiedzieć, iż śmiertelną chorobą kina polskiego przenoszoną za pomocą taśmy filmowej jest nuda zużytych tematów, bylejakość artystyczna oraz nieliczenie się z publicznością.

Gdyńskie Lwy pewnie zaryczałyby gniewwnie podczas gali kończącej festiwal, gdyby nie uhonorowany nagrodą główną film Zanussiego „Życie jako śmiertelna choroba przenoszona drogą płciową” i może jeszcze parę tytułów. Tymczasem w konkursie pokazano aż 28 utworów. Ten rekord też jest podejrzany. Nie mielibyśmy bowiem sześciu projekcji dziennie, gdyby nie obfitość filmów telewizyjnych. Dotychczas był to zawsze festiwal filmów kinowych, na którym pokazywało się na marginesie także dzieła wyprodukowane dla potrzeb TV; tym razem było odwrotnie i jeżeli tendencja się utrzyma, trzeba będzie pomyśleć o zmianie nazwy gdyńskiej imprezy.

Co gorsza, także filmy kinowe coraz częściej przypominają produkcje telewizyjne, i choć pokazywane są na dużym ekranie, nie wychodzą poza mały format. W tym roku wszystkie te znane od dawna słabości naszej kinematografii dało się łatwiej zauważyć, gdyż nie było superprodukcji takich jak „Pan Tadeusz” i „Ogniem i mieczem”. Za rok znowu pojawią się wielkie ekranizacje literatury, w tym „Quo vadis” i „Przedwiośnie”, więc powróci złudne przekonanie, iż kinematografia ma się świetnie, a publiczność wprost uwielbia polskie filmy i gardzi amerykańską komercją. W tym roku było normalnie, czyli tak jak zawsze, zaś niewątpliwie najlepszym, najnowocześniejszym i najbardziej współczesnym obrazem całego przeglądu była pokazywana poza konkursem nowa wersja „Ziemi obiecanej” Andrzeja Wajdy, a jest to dzieło sprzed dwudziestu pięciu lat!

Złote Lwy dla Krzysztofa Zanussiego nie budziły wątpliwości. O „Życiu jako śmiertelnej chorobie przenoszonej drogą płciową” niedawno pisaliśmy, pozostaje więc jeszcze tylko zwrócić uwagę na nagrodę dla Zbigniewa Zapasiewicza, który po latach zagrał u Zanussiego i był tak samo świetny jak kiedyś w „Barwach ochronnych”.

Polityka 40.2000 (2265) z dnia 30.09.2000; Wydarzenia; s. 18
Reklama