Premier Buzek wybrał się na dwudniową wizytę do Francji (18–19 września) w połowie jej sześciomiesięcznej prezydencji w Unii, zabierając ze sobą oprócz kilku ministrów i wiceministrów także grupkę dziennikarzy.
Na spotkanie z Jerzym Buzkiem po jego śniadaniu z premierem Lionelem Jospinem spóźniamy się o 3 minuty, ale francuscy cerberzy są bezwzględni. Czy wiele straciliśmy? Koledzy bywali we Francji zapewniają, że nie: Jospin to mruk, niczego oryginalnego nie powie. Od naszego premiera, niestrudzonego optymisty, dowiadujemy się, że rozmowa była bardzo udana, Jospin potwierdził gotowość Francji do przyjęcia Polski w roku 2003. – Jeżeli grudniowy szczyt w Nicei podejmie odpowiednie decyzje – wtrąca czujnie minister Jacek Saryusz Wolski, sekretarz Komitetu Integracji Europejskiej – i jeżeli można będzie za jednym zamachem ratyfikować Niceę i przyjęcie nowych członków.
– W każdym razie we Francji zauważono przyspieszenie naszych prac nad przystosowaniem do członkostwa
– premier Buzek upiera się przy jak najlepszej interpretacji słów swojego rozmówcy. Można stąd wnosić, że Francuzi mają taktykę uzgodnioną: życzliwie, ale niezobowiązująco zachęcać polskich gości do dalszych wysiłków.
Na spotkanie z Buzkiem, zawsze w ciemnym garniturze i białej koszuli, dziennikarze francuscy przychodzą w dżinsach i rozciągniętych welwetach. Od razu jest jasne, że nie będzie chodzić o kurtuazję, tylko o meritum. Co by pan powiedział na powiększenie Unii bez Polski? Dlaczego tak się dobijacie o datę? Czy premier Jospin coś panu obiecał? Czy trzy miesiące, jakie pozostały do końca prezydencji francuskiej, wystarczą, żebyście wyszli z kłopotów gospodarczych? Czy nie stawia pan sobie zbyt ambitnych celów, żeby jeszcze wspierać Ukrainę?