Archiwum Polityki

Kijem i mieczem

Nominowana do Oscara chińska epopeja „Hero” Zhanga Yimou wchodzi na nasze ekrany w aurze politycznego skandalu. Ta utrzymana w konwencji rycerskiej baśni i popularnego widowiska kung-fu opowieść o założycielu dynastii Qin jest ukochanym dzieckiem przywódców komunistycznej partii, którzy widzą w niej pomnik wystawiony Mao.

Realizacja „Hero” pochłonęła aż 30 mln dol. Wzięły w niej udział największe gwiazdy chińskiego kina, m.in. w jednej z głównych ról wystąpił z powodzeniem radzący sobie w Hollywood Jet Li („Zabójcza broń 4”, „Od kołyski aż po grób”). Niektórzy utrzymują, że Yimou, który realizował do tej pory niezwykle ambitne, wyrafinowane intelektualnie antyreżimowe dramaty o tragicznych losach chińskiego narodu miażdżonego przez polityczne siły („Zawieście czerwone latarnie”, „Żyć”), tym razem zdradził samego siebie. Stworzył za gigantyczne pieniądze intrygujący portret tyrana, który łamiąc zasady lojalności i nie oglądając się na dobro poddanych siłą wymusza posłuszeństwo wobec państwa.

Istotnie, „Hero” łatwo poddaje się takiej interpretacji. Film jest ilustracją legendy opisującej narodziny władzy absolutnej młodego króla Qin, który na przełomie II i III w. p.n.e. na zachodzie Chin osiągnął militarną przewagę nad walczącymi o dominację siedmioma skłóconymi królestwami. Nie przedstawia jednak, wzorem hollywoodzkiego kina, krwawych starć pomiędzy wrogimi państwami ani pałacowych intryg jak w szekspirowskim teatrze. Akcja „Hero”, choć pełna kaskaderskich popisów skaczących i walczących w powietrzu aktorów, przypomina ascetyczną grę w szachy, bardziej medytację niż przegląd efektów specjalnych w stylu „Matriksa”.

Pojedynek prowadzą tu nierówni przeciwnicy: zamknięty w czterech ścianach królewskiego dworu, umierający ze strachu przed swoimi rywalami Qin oraz stojący przed jego obliczem prosty żołnierz Bezimienny, który oświadcza niespodziewanie, że pokonał trzech najgroźniejszych zamachowców wynajętych przez wrogów króla. Konfrontacja dwóch światów: honoru i podstępu, oznacza w tym wypadku spotkanie kata i ofiary.

Polityka 34.2003 (2415) z dnia 23.08.2003; Kultura; s. 53
Reklama