Niemal wszyscy, którzy te fakty obserwowali i na gorąco komentowali, skłaniali się ku opinii, iż mamy tu do czynienia z burdami wzniecanymi bez wyraźnej przyczyny, z agresją dla agresji, odruchową, przypadkową przemocą. Wystarczy przecież jakiekolwiek zgromadzenie tłumu – mecz, koncert, festiwal – by doszło do zadymy. Owszem, zawsze da się rzecz wytłumaczyć nazbyt liberalnym prawem, indolencją policji czy wreszcie niedostatkami wychowania. A jednak skala i charakter wspomnianych faktów osłabiają argumenty tych, którzy sądzą, że sprawne pałowanie wybije z młodych głów ochotę do burd.
Po tym wszystkim prymas Glemp w homilii wygłoszonej w Lublinie na KUL wołał: „zgubiliśmy młodzież” i stwierdzał, że „marsze milczenia” nie są środkiem wystarczającym do eliminacji agresji. No właśnie – zgubiliśmy młodzież czy może ona sama, podobnie jak spora część dorosłych, zagubiła się i oddaliła od świata wartości, co świadczyłoby o sytuacji nazywanej przez socjologów anomią. Klasycy nauk społecznych wykładali, iż stan anomii przejawiający się między innymi w dezorganizacji społecznej bywa konsekwencją przesileń – wojen, kryzysów lub rewolucji. Polityczna zmiana w Polsce odbyła się na szczęście łagodnie, a w dodatku pod szyldem wychodzenia z kryzysu i dążenia do normalności. Była jednak zmianą radykalną, która u wielu Polaków wywołała poczucie chaosu, u młodzieży zaś przekonanie o braku autorytetów.
Na początku lat 90. wydawało się, że właśnie młodzież nieobciążona bagażem trudnej historii i politycznych uwikłań wejdzie w III Rzeczpospolitą jak w masło. Wszak wszystko było nowe: konkurencja, wolny rynek, demokracja.