Minister sprawiedliwości Lech Kaczyński najpierw w licznych, acz bardzo niejasnych wypowiedziach sugerował, że wie sporo o kompromitujących powiązaniach establishmentu ze światem przestępczym, a potem równie zawile wycofywał się z wcześniej wygłaszanych opinii. Ostatecznie udało się wyjaśnić tyle, że minister Kaczyński coś tam wie o „pewnych” osobach, które miały „incydentalne” kontakty ze światem przestępczym, może nawet „niezamierzone”, ale „moralnie naganne”, że nie są to osoby z czołówki życia publicznego. Na dodatek informacje o niektórych zdarzeniach pochodzą ze starych gazet. Można więc przyjąć, że wiedza ministra sprawiedliwości nie jest zbyt imponująca i niepotrzebnie spieszył się z nią do mediów. Można jednak zadać również pytanie, czy ministrowi sprawiedliwości w ogóle wypada snucie luźnych dywagacji. Słowa ministra mają swoją moc, wywołują konkretne skutki (na przykład utrwalają przekonanie o powiązaniach sfery politycznej z gangsterami) i powinny być wypowiadane odpowiedzialnie. Jeżeli są podejrzenia, to trzeba powiadomić UOP i prokuratora, jeżeli są dowody, to od ich oceny jest sąd, a jeżeli dowodów nie ma, to minister powinien pokornie milczeć.