Archiwum Polityki

Sieć mózgów

Rozmowa z prof. Nicholasem Farnhamem z Nowego Jorku, twórcą międzynarodowego programu edukacji liberalnej

Przyjechał pan do Warszawy, żeby rozmawiać z profesorami i rektorami wyższych uczelni o edukacji liberalnej. Co to jest, czym się różni od studiów uniwersyteckich, jakie znamy?

Celem edukacji liberalnej jest kształcenie przyszłych elit, a metodą – elitarne kształcenie.

To znaczy wyławianie talentów i kształcenie ich w lepszych warunkach przez wybitnych nauczycieli? Czy tym sposobem nie zwiększa się dystansu między nimi a średnio i mało zdolnymi, którym także należy się staranne wykształcenie?

Tak, równy dostęp do edukacji, jednakowe szanse to ważne sprawy, gdy patrzymy na problem od strony sprawiedliwości społecznej. W szkole wszystko zależy od nauczyciela. Z badań amerykańskich wynika, że nauczyciele poświęcają najwięcej uwagi przypadkom skrajnym: dzieciom najzdolniejszym oraz dzieciom sprawiającym najwięcej problemów wychowawczych, a tracą na tym przeciętni, których jest w każdej klasie najwięcej. Dobry nauczyciel będzie poszukiwał równowagi korzystnej dla wszystkich. Na przykład obsadzi najzdolniejszych uczniów w rolach swoich asystentów. Powierzy im opiekę nad kolegami mającymi najwięcej trudności w tych dziedzinach, w których oni odnoszą sukcesy.

Czy to oznacza, że liberalna edukacja wysoko ceni współpracę i partnerstwo?

Bardzo wysoko. Nauczyciel i uczeń, profesor i student tworzą duet współtwórców efektu nauczania. Na partnerstwie zyskują obie strony.

We współczesnej uczelni, gdzie na jednego profesora przypada przynajmniej kilkudziesięciu studentów nieznanych mu osobiście, nie jest to możliwe.

Zgoda, nie jest to możliwe przy masowym zdobywaniu dyplomów w wąskich dziedzinach wiedzy. Ale tu mówimy o edukacji liberalnej, czyli o pewnym wzorcu kształcenia najzdolniejszych, realizowanym w najlepszych uniwersytetach z intencją kreowania przyszłych elit.

Polityka 46.2000 (2271) z dnia 11.11.2000; Społeczeństwo; s. 84
Reklama