Żeby od razu zaspokoić ciekawość, jakie to były tytuły, informuję, iż jeden był czeski („Samotnicy”), a drugi islandzki („101 Reykjavik”). Dodajmy, iż w warszawskim przeglądzie znajdowały się również regularne hity prosto z Ameryki (włącznie ze „Słodkim draniem” Allena i nowym dziełem Coenów „Bracie, gdzie jesteś?”), które zresztą niebawem wejdą do normalnej dystrybucji, ale nie im przypadła nagroda publiczności.
Co mogło podobać się widzom w filmie wypożyczonym od południowych sąsiadów oraz wyprodukowanym na lodowatej wyspie? Są to dzieła podobne tematycznie, w obydwu mamy portret zbiorowy współczesnej młodzieży, czyli bohaterów zagubionych w nowej rzeczywistości, zatrzymanych w usilnych poszukiwaniach sensu gdzieś pomiędzy hedonizmem a rozpaczą. Można podejrzewać, iż nasza młodzieżowa publiczność – a taka dominuje zdecydowanie wśród bywalców warszawskiego jesiennego przeglądu – dostrzega w ich rozterkach dobrze sobie znane pytania.
Kino innej wrażliwości
W ogóle należy już chyba mówić o nowej mutacji bohatera kultowych filmów, który w odróżnieniu od swych poprzedników nie jest buntownikiem bez powodu, lecz wręcz odwrotnie – miałby liczne powody, ażeby się zbuntować, ale tego nie robi. Zarówno w czeskim, jak i w islandzkim filmie padały łudząco podobne kwestie: o pokoleniu, które nie żyje naprawdę, lecz ślizga się po powierzchni życia, o rozsypanych biografiach, z których nie da się złożyć jednej sensownej całości.
Powodzenie obu tytułów skłania do zastanowienia się z jeszcze jednego powodu – otóż na niedawnym festiwalu w Gdyni pojawiły się polskie filmy z podobnym typem bohatera, jak choćby „Egoiści” Mariusza Trelińskiego, którym jednak nie wróżyłbym wielkiej kariery.