W Pradze odbyła się niedawno zorganizowana wspólnie przez rządy Francji i Czech konferencja „Polityka audiowizualna i kulturalne zróżnicowania w rozszerzonej Europie”. Dyskutowano o rozmaitych aspektach ładu medialnego na Starym Kontynencie, osobny panel poświęcono sukcesom filmów Larsa von Triera, zaś jego ostatnie dzieło, nagrodzony Złotą Palmą w Cannes „Dancer in the Dark”, zaprezentowano na specjalnym pokazie. Goście z Danii nagabywani w kuluarach o to, dlaczego ich sympatyczny kraj wypiął się na euro, mówili o suwerennym wyborze społeczeństwa, który, mimo pozorów, nie oznacza odwracania się od Europy, za to powinien być dodatkowym przyczynkiem do dyskusji nad regionalnymi i narodowymi odrębnościami, które my, Europejczycy, winniśmy szanować w odróżnieniu od aroganckich Amerykanów.
Również w kuluarach i na dobrą sprawę tylko tam mówiło się o wydarzeniach, jakie piękna stolica Republiki Czeskiej przeżywała zaledwie kilka dni przedtem, czyli o gorących protestach anarchistów przeciw globalizacji. W czasie oficjalnych wystąpień plenarnych i seminaryjnych temat nie zaistniał. Może dlatego, że referaty przygotowywano wcześniej, ale może też dlatego, iż dyskutanci, przeważnie dyrektorzy europejskich stacji telewizyjnych, zagadnienie globalizacji potraktowali trochę na zasadzie cudzego problemu. W końcu co wspólnego z polityką Banku Światowego czy Międzynarodowego Funduszu Walutowego ma szef takiej czy innej telewizji? Rzeczywiście, związek może być tu co najwyżej pośredni.
Coś dla każdego
Czy jednak da się bezpiecznie uciec od rzeczonej problematyki, kiedy wiadomo, że procesy globalizacyjne nie ograniczają się do ekonomii, lecz obejmują równie wyraźnie kulturę, zwłaszcza zaś jej sektor audiowizualny?