Urzędowy termin zakończenia tej bolesnej operacji minął 29 lutego. Wszyscy rodzice powinni już wiedzieć, do jakiej szkoły pójdą ich dzieci w roku szkolnym 2000/2001: do tej na sąsiedniej ulicy, gdzie rozpoczynały naukę, czy do odległej o kilka lub kilkanaście kilometrów. Problem dotyczy przede wszystkim wsi, gdzie budzi wielkie emocje, wyzwala poczucie niesprawiedliwości, a niekiedy wręcz prowadzi do otwartych konfliktów pomiędzy lokalną społecznością a władzą samorządową. Ta ostatnia znalazła się między młotem a kowadłem – między resortem edukacji (Autorzy reformy są daleko, to my stajemy przed ludźmi i zbieramy cięgi – mówią wójtowie) a wyborcami (Nie po to własnymi rękami budowaliśmy szkoły, żeby głupie urzędnicze pomysły krzywdziły nasze dzieci – mówią ludzie).
Jajami w radnych
Podczas sesji Rady Gminy w Łącznej (Świętokrzyskie) mieszkańcy wsi Zalezianki próbowali odwieść radnych od zamiaru likwidacji szkoły rzucając w nich jajami. Dla wójta przygotowali taczki, ten zaś bronił się za pomocą krzesła. „Rozwagi żądamy – naszej szkoły nie oddamy” – to jeden z sympatyczniejszych napisów na transparentach podczas lokalnych akcji protestacyjnych. „Mafia”, „Złodzieje”, „Drugi raz nie będziecie już radnymi” – to przykłady bardziej emocjonalnej wymiany poglądów podczas lokalnych wojen o szkoły. Jedni krzyczą, inni uciekają się do środków prawnych. Np. mieszkańcy gminy Rypin (Kujawsko-Pomorskie) zażądali referendum w sprawie odwołania władz, które postanowiły zlikwidować trzy podstawówki (odbędzie się w połowie marca).
W Starym Kraszewie (Mazowieckie) awantur nie było, chociaż władze poważnie rozważały likwidację szkoły. Uczy się tu 80 dzieci, klasy liczą 8–10 osób.