Zwykle spotkanie gnieźnieńskie z 1000 r. jest w podręcznikach historii wspominane jako mało znaczący epizod. Oto dwudziestoletni cesarz-marzyciel, wierny pamięci swej matki – bizantyjskiej księżniczki, i swego ojca – niemieckiego króla i rzymskiego cesarza – jedzie do słowiańskiego kraju, który ledwo został okrzesany z pogańskiego barbarzyństwa. Tam, u grobu swego przyjaciela, czeskiego misjonarza, pasuje księcia Polan na swego „przyjaciela i sprzymierzeńca”.
Ottonowi chodziło więcej niż o Polskę, marzyło mu się zjednoczenie całego chrześcijaństwa pod jednym berłem. Jeszcze nie było Wielkiej Schizmy (1054) i Rzym z Konstantynopolem teoretycznie mogłyby się znaleźć pod jedną koroną. Wyłaniające się z mroku kraje „młodszej Europy” – Czechy, Polska, Węgry, Ruś Kijowska – w tych górnolotnych planach mogły być zwornikiem obu części lub – jak się dziś mawia – obu płuc Europy.
Dziś wiemy, że tamto „rozszerzenie i pogłębienie” ówczesnej unii europejskiej nie bardzo się powiodło. Niedługo po Gnieźnie cesarz został wygnany z Rzymu, podówczas wspaniałej ruiny, którą chciał odbudować, i w 1002 r. umiera w wieku 22 lat. Kilka miesięcy potem zmarł również papież Sylwester. A po tym złotym momencie przyszedł wiek żelaza, wojen i budowy, hartowania i łamania charakterów. Długoletni następca Ottona, Henryk II, został wprawdzie ze względu na swą pobożność szybko uznany za świętego, ale prowadził wojny – między innymi z tym samym księciem Polan, którego odwiedził Otto III – i praktycznie zarządzał swym cesarstwem równie żarliwie, jak się modlił. Krzyż i miecz, mistyczne uniesienia oraz pragmatyczne plany, uniwersalne idee i lokalne interesy, imperialny rozmach i narodowe egoizmy. Europa ma nie tylko dwa płuca, ale i dwa oblicza – na których odbija się uduchowiona harmonia i grymas nienawiści.