Film ma bowiem charakter przenośni na temat losów Rosji, z nawiązaniem do historii, którą co prawda traktuje z fantazją; niemniej rozmach tego wystawnego spektaklu i jego rozmiary – trzy godziny projekcji – nadają mu ton epopei z intencją. Jak należy ją rozumieć?
„Cyrulik syberyjski” ma trzy akcje: dzieje miłości Amerykanki i Rosjanina, obraz środowiska ekskluzywnego – carskiej akademii wojskowej oraz seria malowniczych, bywa że efekciarskich, anegdot obyczajowych z podkreśleniem ich typowości dla życia rosyjskiego; wszystko umieszczono w scenerii końca XIX stulecia, za panowania Aleksandra III, który występuje tu na uroczystościach promocji kadetów, w wykonaniu reżysera Michałkowa. Postać niekoniecznie sympatyczna dla nas, ponieważ wiąże się z rusyfikacją naszego kraju: wprowadzono wtedy obowiązek rosyjskiego w szkołach podstawowych. Ja sam człek wiekowy, pamiętam opowiadania dorosłych, że w klasach nad tablicą wisiało ostrzeżenie: Waspreszczajetsia pa polski gawarit.
Jednak film Michałkowa unika polityki. Rosja ówczesna rysuje się jako malownicza, oryginalna oraz – tak jest! – egzotyczna, nawet fanaberyjna. Zamiar ten jest już w tytule: skąd wzięło się zestawienie Syberii z cyruliczeniem? Odnosi się ono do dwóch wątków: amerykański przedsiębiorca usiłuje wprowadzić do Rosji maszynę, która będzie ścinała automatycznie lasy syberyjskie, jak cyrulik uwłosienie oraz idzie tu o głównego bohatera, kadeta akademii wojskowej, który w szkolnym przedstawieniu „Wesela Figara” Mozarta wykonuje partię tytułową cyrulika z Sewilli. Sytuacje sztucznie wymyślone, ciągnięte za włosy (moja aluzja do cyrulikowania) – dlaczego? Maszyna wygląda jak w science fiction, ma metalowe uchwyty obejmujące pień oraz olbrzymie okrągłe piły mechaniczne ścinające, i oglądamy ją w popisowej akcji: scena prawie z filmu z Hollywoodu.