Co prawda krew się w Polsce polała w Poznaniu w czerwcu, ale ten dramat kończył ostatecznie epokę władzy odchodzącej i dawał szansę władzy nowej. W Polsce rewolucja październikowa, a była to rzeczywiście rewolucja, potrafiła samoograniczyć się, nie wylała się poza granice tego, co było możliwe w tamtych warunkach do osiągnięcia, w sumie nie zakwestionowała podstaw panującego ustroju, choć wiele jego treści i praktyk jak najbardziej. A nawet więcej, raz jeden w dziejach PRL (może jeszcze wtedy, gdy do władzy dochodził Edward Gierek) rządzący komuniści zyskali autentyczne i masowe poparcie społeczne dla swojej polityki i zostali na moment bez mała bohaterami narodowymi. Dotyczyło to oczywiście przede wszystkim Władysława Gomułki, któremu lud Warszawy śpiewał 24 października na wielkim wiecu pod Pałacem Kultury i Nauki „Sto lat”, a gdy jechał po kilku tygodniach pociągiem na rozmowy do Moskwy, na kolejnych stacjach do Kuźnicy Białostockiej żegnały go chlebem i solą delegacje społeczeństwa. Bano się po prostu, że nowy pierwszy sekretarz partii, który potrafił przeciwstawić się Chruszczowowi, pojedzie do Moskwy, ale już z niej nie wróci.
Nie tylko zresztą ludność kochała wówczas Gomułkę, wielkie nadzieje wiązali z nim także politycy i środowiska głęboko antykomunistyczne, choćby Jerzy Giedroyc czy prymas Stefan Wyszyński uwolniony właśnie z internowania. Nawet Leopold Tyrmand był zadowolony. Na pytanie dziennikarzy, co mu się w Gomułce nie podoba, odpowiedział w grudniu 1956 r., że tylko krawat.
Demokracja bez demokracji
Ta miłość i poparcie nie były bezwarunkowe i ślepe. Były wpisane w kontekst wydarzeń międzynarodowych i w polskie doświadczenia historyczne.