Archiwum Polityki

Mieć ministra w CV

Są młodzi, czasem bardzo młodzi, a już zajmują ministerialne stanowiska. Bywa, że to ich pierwsza prawdziwa praca. Jeśli tak się zaczyna, to co dalej?

Czy bycie ministrem za młodu przeszkadza? – zastanawia się Katarzyna Maria Piekarska. – O tym można się przekonać, gdy funkcji zabraknie. Ministrowanie to okres przejściowy, szczególnie dla dwudziestokilkulatka. Wówczas przed człowiekiem stoi jeszcze większość zawodowego życia. Niedługo minie dziesięć lat, odkąd Leszek Miller zaproponował jej funkcję podsekretarza stanu w MSWiA. Piekarska działała wówczas w Unii Wolności. Wiceministrem była krótko, ledwie dziesięć miesięcy. Uważa, że przez ostatnią dekadę wiele się zmieniło w podejściu do wieku. – Politycy stają się coraz młodsi, nikogo nie dziwi dziś trzydziestoletni prezes czy główny doradca ekonomiczny banku.

W rządzie Jarosława Kaczyńskiego znalazła się spora grupa politycznej młodzieży, głównie wszechpolskiej, słabnącej gwardii wicepremiera Romana Giertycha, która po ostatnich sensacjach z nazistowską flagą w tle będzie jeszcze bardziej na cenzurowanym. Pojawili się, gdy Liga Polskich Rodzin dołączyła w maju do koalicji. Kilku trafiło z rekomendacji PiS.

Kiedy na czele resortu rolnictwa stawał nie tak dawno dwudziestodziewięcioletni Wojciech Olejniczak, było to wówczas niecodzienne zdarzenie, gdyż starsi działacze SLD nie ukrywali, że w Sojuszu nie istnieje coś takiego jak premia za młodość. A młodymi nazywano trzydziestokilkulatków. Dziś rządowa młodzież w kilku przypadkach odmłodniała niemal o dekadę. Ale też dostają funkcje wyraźnie na wyrost, w przypadku, kiedy trzeba zapełnić stanowiska przydzielone w wyniku koalicyjnych parytetów, podziału łupów. Żadna partia nie przyzna, że nie ma ludzi, dlatego bierze, co jest, a potem szuka „fachowców”. Delegując młodych, ponoszą stosunkowo niskie ryzyko, zawsze można powiedzieć, że trzeba dawać im szansę, inaczej się nie sprawdzą.

Polityka 49.2006 (2583) z dnia 09.12.2006; kraj; s. 39
Reklama