Jedni kamieniarze mówią, że chiński granit jest marny i nie sprawdzi się w naszych warunkach. Inni nie mają zastrzeżeń do jakości i chętnie robią z niego nagrobki. Są pewni, że wielu ludzi skuszą ceny, czasem niższe o połowę.
Tanie płyty cmentarne, skutery, obuwie to dowód, że Azjaci mogą podbić niemal każdą branżę. A liczby naprawdę niepokoją. Z Chin sprowadzamy co roku towary wartości prawie 10 razy większej niż to, co eksportujemy. Z żadnym innym państwem nie mamy tak dużego deficytu handlowego. W tym roku przekroczy on 5 mld dol. Co więcej, te proporcje szybko się nie zmienią, bo kraj jest ogromny, w swej ekonomicznej ekspansji nienasycony, a jego towary długo pozostaną tanie.
W państwach zalewanych przez chińskie produkty
(a jest ich wiele) układ sprzecznych interesów pozostaje ten sam. Miejscowi producenci skarżą się na chińską konkurencję, której nie potrafią sprostać cenowo, i krytykują, nie zawsze słusznie, jakość sprowadzanych towarów. Federacje konsumenckie bronią importu i walczą z falą protekcjonizmu. A klienci są podzieleni. Gorzej sytuowani nie wybrzydzają i masowo kupują chińskie wyroby. Inni stawiają na produkty renomowanych marek, zazwyczaj nie mając świadomości, że coraz częściej i one zostały wyprodukowane w Chinach. W najtrudniejszej sytuacji są rządy – z jednej strony naciskane przez krajowych producentów (chcą ceł antydumpingowych i innych barier), a jednocześnie krępowane przepisami Światowej Organizacji Handlu, WTO (Chiny są jej członkiem od 2001 r.). WTO pozwala ograniczać import tylko w ściśle określonych przypadkach. W efekcie nikt do końca nie jest zadowolony.
Co więcej, z chwilą wejścia do Unii Polska straciła możliwość samodzielnego powstrzymywania importu. Teraz o interesy unijnych producentów, w tym naszych, ma walczyć Komisja Europejska.