Obyśmy tylko nie zmienili się w nudny, niezbyt ważny kraik, którego wewnętrzne konflikty i żabiomysie wojenki polityczne będą kompletnie niezrozumiałe nie tylko dla ludzi z zewnątrz, ale i dla nas samych – ostrzegał Vaclav Havel na krótko przed zakończeniem ostatniej kadencji prezydenckiej. Na próżno. Sześć miesięcy po wyborach parlamentarnych kraj nadal nie ma prawdziwego rządu. Co więcej, nadal nie wiadomo, czym i kiedy skończą się chaotyczne i nieprzejrzyste manewry wokół jego powołania. Trudno oprzeć się banalnej konstatacji, że Czechy to wcale nie taki świetlany wyjątek, ale raczej to samo co Polska, tyle że mniejsze.
Podobieństwa można mnożyć. Na przykład: „taśmy prawdy”. Numer Morozowskiego i Sekielskiego w Pradze powtórzył w ostatni weekend listopada renomowany reporter śledczy dziennika „DNES” Jaroslav Kmenta. Ukrytą kamerą podglądał wlokące się miesiącami negocjacje między prawicą a lewicą (oba skrzydła w czerwcowych wyborach zyskały równo po sto miejsc w ławach poselskich). Na szczerą rozmowę udało mu się namówić Marka Dalika, asystenta prawicowego premiera Miroslava Topolanka. – To czysty teatr. Prowadzimy z nimi grę, ale na koniec poślemy socjaldemokratów w diabły – opisuje przebieg „politycznych rokowań”. Dalik zdradził, że tak naprawdę przeciąganie rozmów jest potrzebne, by zyskać czas na skaptowanie przez prawicę kilku posłów lewicy. I co nam to przypomina?
Czeski dziennikarz wyznania asystenta wydrukował pod koniec tygodnia. Dalik i jego przełożeni mieli czas, aby w weekendowych debatach telewizyjnych i radiowych gromko, po wielekroć zaprzeczyć i z oburzeniem oskarżyć prasę o przekręcanie, manipulacje, prowokacje i różne okropieństwa. Dopiero w sobotę wieczorem redakcja umieściła w Internecie nagranie, więc każdy mógł usłyszeć, cóż takiego powiedział Dalik.