Według Marii Janion może byłoby lepiej, gdyby się nie urodzili, bo nie powinno się rodzić dzieci na wojnę. Może więc byłoby lepiej, gdyby jakiś duch powstrzymał wtedy ich rodziców od płodzenia.
Przedwojennego dzieciństwa też nie wspomina zbyt szczęśliwie. Pochodziła z dobrej rodziny, ale zubożałej, spauperyzowanej wielkim kryzysem. Z tamtych lat pamięta głównie poczucie społecznego wykluczenia i degradacji klasowej. Gdy matka wraz z trójką dzieci odeszła od ojca, wysłała ją do ciotki do Siedlec. Tam Maria miała iść do szkoły zawodowej, by wyuczyć się fachu krawcowej. I pomyśleć, że gdyby nie wojna, Maria Janion mogłaby być krawcową w Siedlcach. Gdy wybuchła wojna, matka zabrała ją do Wilna, a pierwsze, co przyszło z wojną, to demokratyzacja. Wobec grozy ludzie poczuli się równi. Mogła zapisać się do dobrego gimnazjum, a potem na tajne komplety. Udało się uratować inteligencki etos. Starali się konspirować w harcerstwie przy AK, ale dla kogoś na pograniczu dzieciństwa i młodości konspiracja to głównie poczucie kompletnej bezsilności i groza, która kaleczy wyobraźnię na zawsze.
– Najgorszy był koniec wojny i trupy na ulicach Wilna – wspomina. – Szłam gdzieś i w bramie natknęłam się na sczerniałe już zwłoki niemieckiego żołnierza. Ten obraz mam w oczach do dziś. Może jego rodzina nie wie, gdzie poległ. Ja wiem, ale nie wiem, kim był.
Śpiąca bestia
Józefa Hennelowa, także wilnianka, pamięta ostatnie wakacje przed wojną. Mieszkały z siostrą koło lotniska. Na niebie ciągle coś się działo, tyle polskich samolotów, miały poczucie, że na pewno wyniknie z tego coś dobrego. A potem załamał się świat, zamknięto urzędy, papiery fruwały po ulicach.