Archiwum Polityki

Głos z brzucha potwora

Al Gore, były wiceprezydent USA, stał się orędownikiem działań na rzecz zmniejszenia emisji gazów cieplarnianych. Wielu ekspertów uważa jednak, że są na świecie pilniejsze sprawy do rozwiązania.

O Anglikach powiadają, że lubią rozmawiać o pogodzie, bo na ten temat nie można się pokłócić. Czasy te należą do przeszłości. Dziś polityk, szczególnie amerykański, ubiegający się o urząd, stara się o pogodzie – zwłaszcza przyszłej – nie wspominać. W czasie kampanii wyborczej w 2000 r. Al Gore, ówczesny kandydat Partii Demokratycznej na prezydenta, postępując zgodnie z opinią doradców, unikał wszelkich wzmianek na temat efektu cieplarnianego, który – w jego przekonaniu – stanowi śmiertelną groźbę dla ludzkości. Kiedy był wiceprezydentem w rządzie Clintona, usilnie zabiegał o ratyfikację Protokołu z Kioto, obligującego kraje przemysłowe do zmniejszenia emisji gazów powodujących ocieplenie klimatu. W 1998 r. senat amerykański jednomyślnie zagłosował przeciwko ratyfikacji i od tego czasu ta paląca sprawa popadła w polityczne zapomnienie.

Obciążony, rzec można, dziedzicznie politycznym stosunkiem do życia, Al Gore – syn senatora wychowywany na przyszłego prezydenta – na wyborczym szlaku robił wrażenie człowieka, który wysłuchał w swym życiu tak wielu opinii doradców, że utracił całkowicie spontaniczność. Jego słynna sztywność nie była zapewne jedynym powodem wyborczej porażki, lecz przegrana dała mu szansę odsunięcia się od codziennej polityki i przybrania na nowo ludzkiej twarzy.

Po sześciu latach stwierdzić można, że stał się, być może, najlepszym byłym wiceprezydentem, jakiego miała Ameryka. Jako osoba prywatna oddał się swym pasjom: stworzył nową sieć telewizyjną, a także, nie mając na głowie rządzenia krajem, podjął działania ku zbawieniu świata przed cieplną zagładą. Efektem tych działań był dość niezwykły film dokumentalny „An Inconvenient Truth” („Niewygodna prawda”), który pobił rekordy oglądalności.

Polityka 51.2006 (2585) z dnia 23.12.2006; Nauka; s. 120
Reklama