F irma kupuje preparat w zagranicznej hurtowni, przepakowuje i dodaje własną ulotkę informacyjną. Wszystko to z zamiarem wprowadzenia go na rynek kraju, gdzie za identyczny, oryginalny lek pacjent musiałby zapłacić więcej.
Taka sprzedaż w krajach Unii Europejskiej jest dozwolona. Podstawowym założeniem Traktatu Rzymskiego było przecież stworzenie wspólnego rynku wewnętrznego i swobodny przepływ towarów. Orzeczenie Trybunału Europejskiego z 1979 r. w sprawie likieru Cassis de Dijon, znane jako Doktryna Cassis de Dijon, stanowi, że produkt wprowadzony zgodnie z prawem na rynek jednego państwa członkowskiego musi mieć zapewniony swobodny obrót na obszarze całej Unii. Ta zasada otwiera przed handlowcami możliwość sprowadzania oryginalnych farmaceutyków (choć w zmienionych opakowaniach) z państw, gdzie są one tańsze. Drogie antybiotyki czy inne preparaty przydatne jesienią doskonale się do tego nadają.
Dusze czekistów
Ceny leków w Europie to gąszcz, w którym gubią się nawet eksperci od farmakoekonomiki. Cóż, Unia postawiła w tej kwestii na oryginalność i pomysłowość krajów członkowskich, pozostawiając im kompetencje w ustalaniu cenników. Ma to oczywiście związek z narodowymi systemami ubezpieczeń zdrowotnych (dalekimi od unifikacji, skutkiem czego w każdym państwie obowiązuje inny model finansowania ochrony zdrowia). Różne też są regulacje dotyczące refundacji zakupów leków i sposobów ich dystrybucji. Słowem: ustalanie cen leków w Unii Europejskiej to wypadkowa rozmaitych aktów prawnych przyjętych w każdym państwie oddzielnie oraz polityki producentów, którzy ze sprzedaży swoich produktów chcą oczywiście mieć duży zysk.
Przemysł farmaceutyczny często próbuje stworzyć wrażenie, że jest charytatywną grupą dobroczyńców wspierających pacjentów.