Archiwum Polityki

Prawda spod farby

OUN-UPA – bohaterowie czy zbrodniarze? To pytanie wciąż dzieli Ukraińców. Przymiarka do rehabilitacji UPA w Radzie Najwyższej zakończyła się protestami lewicowych deputowanych. Na ulicach Kijowa starli się wyznawcy obu poglądów.

Prezydent Wiktor Juszczenko miał zapewne dobre intencje, chcąc – przy okazji obchodów 60 rocznicy zakończenia II wojny światowej – doprowadzić do pojednania weteranów Armii Radzieckiej i OUN-UPA. Wielkie rocznice wywołują podniosły nastrój, a czas – jak się zdawało – zabliźnia rany. Przede wszystkim jednak takie pojednanie ułatwiłoby następny krok, jakiego oczekuje część Ukraińców: rehabilitacji OUN-UPA. Uznania jej przez parlament za formację narodowowyzwoleńczą, dzięki której przetrwała historyczna pamięć, przebudziła się świadomość narodowa Ukraińców, a wreszcie mogło się odrodzić ukraińskie niepodległe państwo. Tego nie udało się dokonać od dnia ogłoszenia niepodległości w 1991 r.; wszystkie próby parlament odrzucał miażdżącą większością głosów.

Swoje zamiary Juszczenko ujawnił kilka miesięcy wcześniej podczas wizyty we Lwowie. Tu, na Zachodniej Ukrainie, od dawna jest w tej sprawie konsens: gdyby nie było UPA, nie byłoby niepodległej Ukrainy. Dowódcom: Stepanowi Banderze, Dmytro Klaczkiwskymu – Kłym Sawurowi, Romanowi Szuchewyczowi stawia się pomniki. Słowa prezydenta zabrzmiały przeto jak obietnica. Byli żołnierze Ukraińskiej Powstańczej Armii nie są uznani za weteranów wojny o niepodległość, nie mają uprawnień kombatanckich, historycy wciąż toczą spór, czy UPA była zbrodnicza, faszystowska, czy bohaterska, niepodległościowa. Inaczej niż weterani Armii Czerwonej, której kult pielęgnowano przez lata, a bohaterstwa radzieckich żołnierzy nikt nie kwestionował.

Kombatant nie przejdzie

Zamysł prezydenta wywołał burzę. Zaprotestowały organizacje kombatanckie, Komitet Weteranów Wojny – uważają, że UPA to bandyci i kolaboranci, którzy wsparli wojska hitlerowskich najeźdźców i mają na rękach krew rodaków, Ukraińców ze wschodu i centrum.

Polityka 46.2005 (2530) z dnia 19.11.2005; Świat; s. 58
Reklama