Stuprocentowy szaleniec – miał o nim niegdyś powiedzieć egipski prezydent Anwar Sadat. W swych pstrokatych strojach, z żeńską gwardią przyboczną, urzędujący w malowniczym beduińskim namiocie, dobrze wypada w telewizji. Gorzej – na międzynarodowych salonach politycznych.
Oswajanie „pustynnego geparda” trwa co najmniej od 1999 r., kiedy zawieszono antylibijskie sankcje ONZ w zamian za wydanie szkockiemu sądowi dwóch agentów libijskich podejrzanych o dokonanie zamachu na amerykański samolot. Teraz Libia gotowa jest wypłacić 2,7 mld dol. odszkodowania ofiarom.
W sierpniu 2002 r. ambasador Wielkiej Brytanii w Trypolisie powiedział radiu BBC: „Oni tu są gotowi podpisać każdy traktat międzynarodowy”. Pod koniec października wizytę państwową w Libii złożył Silvio Berlusconi. Wygląda na to, że Europa już Kadafiemu przebaczyła.
Ale uwaga: libijska polityka jest jaskrawą mieszanką wybujałej manii wielkości i przebiegłego pragmatyzmu, mieszanką ponoć typową dla charakteru Beduina. Kadafi nim jest, i to nie tylko na pokaz. Urodził się w niepiśmiennej rodzinie w osadzie na skraju pustyni i – w odróżnieniu od innych charyzmatycznych liderów świata arabskiego pochodzących z elit – musiał własnymi siłami piąć się w górę. Tym łatwiej mu było przejąć się ideologią naserowskiej wersji socjalizmu. I tym łatwiej jest nam zrozumieć jego obsesyjną autokreację, potrzebę pokonania kompleksu tak osobistego, jak i kompleksu kraju, który pełnił zawsze rolę drugorzędną.
Chęć bycia Wielkim Rozgrywającym tłumaczy kolejne rozdziały międzynarodowej epopei Kadafiego. Pierwszy rozdział to próba przewodzenia światu arabskiemu w latach 70.; poronione projekty unii z Egiptem, Syrią i Tunezją; próby wejścia na trzeciego w konflikt arabsko-izraelski oraz awantury wszczynane w Lidze Arabskiej (Libia wycofywała się z niej co najmniej trzy razy).