34 lata, ujmujący sposób bycia, wytworny język. Polonista, bądź co bądź. Uczy w łódzkim liceum. Zapewnia, że zawód, w którym niedługo będzie świętował dziesięciolecie, to przemyślany wybór na całe życie. Czy koleżeństwo pozwolą mu w tym wyborze wytrwać?
Testem będzie środowiskowy odbiór książki „Z budy”, napisanej przez Dariusza Chętkowskiego wspólnie z uczniami. Ta nietypowa spółka autorska opisuje polską szkołę jako miejsce zmagań uczniów z nauczycielami. Obie strony wychodzą z nich poobijane. Jak się okładają i czy tak być musi – o tym jest ta książka.
To tylko fakty
Czy spuścić ucznia z łańcucha? – pyta prowokacyjnie Chętkowski, szkolna ksywka Broda (zarostem rekompensuje ubytki czupryny) vel Chęcio (tak mówią dziewczyny). Całą książkę można czytać jako ostrą prowokację wobec środowiska. Naszkicowane tam portrety nauczycieli i sytuacje szkolne jedni odbiorą jako karykaturalne, inni dopatrzą się zamachu na autorytety, szargania świętości. Fakt, że autor na sobie także nie zostawia suchej nitki („Dobrze pamiętają [uczniowie], ile błędów wychowawczych popełniłem, znają wszystkie potknięcia, które ja już wymazałem z pamięci”), może być równie dobrze argumentem obrony, jak i ataku. Nie potrafisz? To nie pchaj się na afisz!
Dlaczego dokopuje swoim – łamie solidarność zawodową, własne gniazdo kala? Dariusz Chętkowski zapewnia, że nie rozdaje kopniaków ani nie uprawia fikcji literackiej. Ogranicza się do faktów i zaprasza nauczycieli do refleksji, do szczerej rozmowy o samych sobie. Mówi: – Pokój nauczycielski to miejsce wiecznych narzekań na uczniów: nie pracują, nie rozumieją, nie interesują się. Nikt nie powie: znowu nie sprawdziłem prac domowych, albo: nie przygotowałem się do lekcji i poszło fatalnie, stracona godzina.